Felieton - Nie wylewam łez nad stanem wojennym
Urodziłam się 16 lat po wojnie. I
wydawała mi się odległa niczym czasy faraonów XIX dynastii. Kiedy nastał stan wojenny, miałam 20 lat. Dla
dzisiejszych dwudziestolatków to wydarzenie odległe o dwie dekady. Czyli –
faraon.
Dlatego nie dziwi mnie to, że dla
młodych ludzi wydarzenia z 1981 roku i czasy obecne, to dwa różne tematy. Ale nam,
którzy pamiętają dokładnie tamte lata i świadomie uczestniczą w życiu świata współczesnego,
nasuwają się pewne, dość ponure refleksje.
Stan wojenny, jak byśmy go nie
definiowali czy oceniali politycznie, był niewątpliwie ohydnym doświadczeniem. Godzina
milicyjna, czołgi i opancerzone wozy na ulicach, przepustki niezbędne do przekroczenia wojewódzkich granic, kontrole
dokumentów na każdym kroku…
Moja mama miała przepustkę na przejazd
z Łodzi do Piotrkowa (wówczas były to dwa odrębne województwa), ponieważ jej
ojciec był poważnie chory i zależało jej na możliwości odwiedzania go w miarę
regularnie. Kiedy wracała do Łodzi, żołnierze zatrzymali autobus robiąc
kontrolę przepustek i rewizję bagaży. Wśród pasażerów była bezzębna
babinka w chustce zawiązanej pod brodą i z wiklinowym koszem pełnym
jajek i białego sera. Dzisiaj już takich babuleniek się nie spotyka… Była trochę przygłucha, miała jakiś problem z
przepustką i żołnierz głośno pytał: „Dokąd pani jedzie?!” A ona na to: „Do Rzeszy
synku, do Rzeszy”. Miała najwyraźniej wrażenie, że wojna wróciła a z nią
granica Rzeszy z Generalnym Gubernatorstwem. Żołnierz się zaczerwienił, zrobiło
mu się głupio, zwłaszcza, że reszta pasażerów wpatrywała się weń natarczywie.
Przestał indagować babuleńkę, pomógł jej wsiąść i więcej nie pytał nikogo o
przepustki.
Bo była wówczas jedność pomiędzy nami.
Władza centralna była wroga, generał był wrogi, partyjna wierchuszka… Oni byli
po jednej, tej złej stronie, cała reszta – po drugiej. Nawet dla żołnierza
nękanie babci, zwłaszcza po tym, co powiedziała, było nie do przyjęcia. Bo prawdopodobnie
był przymusowym rekrutem i wcale nie utożsamiał się z poczynaniami władzy. Nie
strzegł granicy województwa dość sumiennie i właśnie w ten sposób ochronił godność
polskiego munduru.
Ludzie uśmiechali się do siebie na
ulicach, gościli się do szóstej rano (do końca godziny milicyjnej), pomagali
sobie… Byliśmy wówczas narodem.
Dzisiaj naród przekształcił się w wrogie
nacje, które łączy jedynie wspólnota języka. W sensie gramatycznym, bo poziom
semantyczny to już kwestia sporna. Jak to się stało? Czy ten podział był w nas
zawsze, a tylko okoliczności polityczne pozwoliły na ujawnienie go? W każdym
narodzie są podziały wynikające z różnicy światopoglądów, różnicy wykształcenia
czy lokalnych tradycji. To oczywiste. Ale Polacy przestali się różnić – my zaczęliśmy
się wzajemnie nienawidzić! Linia podziału
przebiega głównie pomiędzy zwolennikami PiS i zwolennikami demokracji. Ale
przecież nie tylko - antyszczepionkowcy
nienawidzą szczepionkowców, wyborcy jednej demokratycznej partii nienawidzą
wszystkich pozostałych. Nienawidzą się wzajemnie obywatelskie ruchy
demokratyczne, a jeśli to zbyt mocne słowo, to przynajmniej w znacznym stopniu
za sobą nie przepadają. Nie wspomnę już o kibolach wszelkich klubów, bo to jest
smutna oczywistość. Ludzie na siebie warczą w sklepach, na przystankach, bo
przecież nie wiadomo, czy on nasz, czy może nie. Przecież nie będą się do
siebie uśmiechać, skoro jest prawdopodobne, że są z dwóch wrogich narożników.
Na granicy mamy stan wyjątkowy,
gdzie giną ludzie a tubylcy tracą możliwość utrzymania się i zaraz zacznie się
fala bankructw. Codziennie umiera na kovid ca. 600 osób, czyli spadają 3
pasażerskie samoloty a władza bawi się we flirt z bezmózgimi płaskoziemcami i
nie wdraża żadnych sensownych i skutecznych rozwiązań. W rocznicę stanu
wojennego prezydent mówi: "Niech bohaterowie będą nazywani bohaterami, a
zdrajcy będą nazywani zdrajcami. Niech ten, kto zawinił, przestanie się nadymać
na swojej dzisiaj uprzywilejowanej pozycji (...). Najwyższy czas, żeby odejść,
schylając ze wstydem głowę przed narodem". Mówi to, stosując retorykę
nienawiści, jednocześnie nie domagając się odejścia ze stanowiska Stanisława
Piotrowicza, który powinien być adresatem tego przesłania.
Dlatego nie wylewam łez nad stanem
wojennym. Bo naród kontra władza – to sytuacja, z którą można sobie poradzić.
Ale naród kontra naród – to prawdziwy dramat, z którego wszyscy wyjdziemy głęboko
poranieni. Zakładając, że wyjdziemy…
© Dorota Ceran/ceran.press
Komentarze
Prześlij komentarz