Wieści z Łodzi - Wieczór romański

W archeologicznych czasach mojej młodości studiowałam germanistykę. Słowo honoru! Wiem, że trudno w to uwierzyć, zwłaszcza, że z języka niemieckiego pamiętam tyle, że rzeczowniki piszemy zawsze dużą literą i że można tworzyć niekończące się leksykalne tasiemce (np. zweitausendfünfhundertsiebenundsiebzig). Coś tam jeszcze czasami zrozumiem, coś tam przeczytam, ale ponieważ akurat w tych rejonach kompletnie się nie obracam, cofnęłam się w znajomości tego języka prawie do poziomu powijaków. Instytut germanistyki Uniwersytetu Łódzkiego mieścił się w starej kamienicy przy ulicy Piramowicza. I nie był to wówczas uroczy zaułek, jak dzisiaj. Była to koszmarna, zapyziała boczna uliczka z obsikanymi bramami, menelami wystającymi na wszystkich czterech rogach i zapomnianą wówczas, prawie niewidzialną cerkiewką. Wśród naszych wykładowców byli także ludzie z NRD, którzy umierali ze strachu na wieść o idącej z Wybrzeża dziejowej burzy. Był rok 1980, więc wiadomo... Pani o imien...