Z ostatniej chwili - Odszedł Marek Czekalski
Wysłałam,
jak zwykle, wiadomość ze świątecznymi życzeniami. I jak nigdy, nie dostałam
odpowiedzi. Bo pan Marek zawsze odpisywał, oddzwaniał, był wdzięczny za pamięć
i sam pamiętał. Pomyślałam, że albo sms nie dotarł, albo zgubił się w nawale
płynących serdeczności. Nie miałam pojęcia, że w chwili, gdy go wysyłałam,
adresata już wśród nas nie było.
Marka Czekalskiego poznałam
osobiście podczas przygotowania Kroniki Miasta Łodzi poświęconej Markowi
Edelmanowi. Wiedziałam, że panowie doskonale się znali i wymarzyłam sobie
długi, wspomnieniowy wywiad. Po krótkiej rozmowie telefonicznej zostałam
zaproszona do domu przy Bohaterów Monte Cassino. Tam czekała na mnie kawa, stos
fotografii i rozmówca gotów do odpowiedzi na wszelkie pytania. Także te trudne.
„Największym
naszym źródłem sporu była różna wrażliwość.
Ja nie doznałem koszmarów wojny i getta. A jestem człowiekiem
depresyjnym. I kiedy wpadam w depresję, mam fatalne samopoczucie, nie jestem w
stanie wyjść z łóżka ani normalnie funkcjonować. Tego Marek [Edelman – przyp.
ceran.press] nie rozumiał. Dla niego depresja to była słabość. A nie można być słabym, trzeba być silnym,
trzeba walczyć. Kiedy wyszedłem z więzienia, to oczywiście, że miałem depresję.
I, kurczę, uważałem, że mam do tego prawo! Bo mi po prostu spieprzyli życie! ”Trudno.-
mówi mi Edelman – Ale nie możesz być babą.”
A ja myślałem: „On nie ma racji.
A ja mam prawo do depresji”.[1]
Tak, miał Marek Czekalski pełne
prawo do depresji. Przeżył grozę niesłusznych oskarżeń, które przerodziły się w
dziesięcioletnią walkę o wolność i przywrócenie dobrego imienia. Były prezydent
miasta Łodzi (1994-1998) miał w 2001 roku startować z okręgowej jedynki Unii
Wolności do sejmu. Na kilka miesięcy przed wyborami został zatrzymany pod
zarzutem przyjęcia łapówki za ułatwienie inwestorom budowy centrum handlowego
M1. W areszcie spędził dwa tygodnie. Wyszedł za kaucją i dzięki poręczeniom Tadeusza
Mazowieckiego, Marka Edelmana i Jacka Kuronia. Dwa tygodnie to niby niewiele ,
ale dla człowieka o dużej wrażliwości, człowieka, który wiedział, że jest
kompletnie niewinny, to był prawdziwy dramat. Dramat, który ciągnął się aż do
2011 roku. 10 lat!!! Marek Edelman nie wahał się, by publicznie stwierdzić, że
intryga mająca na celu zniszczenie Czekalskiego została wymyślona przez Lecha
Kaczyńskiego, ówczesnego ministra sprawiedliwości, i Marka Biernackiego -
ministra spraw wewnętrznych. Nikt z rządu PiS nie pozwał za te słowa Edelmana. Dopiero
po dziesięciu latach sąd oczyścił Marka Czekalskiego od wszelkich zarzutów. Hanna
Zdanowska, obecny prezydent Łodzi mówi w książce „A ja Łódź wolę”:
„Zawsze
obiecywałam sobie, że nie będę mówiła o poprzednikach, ale tu powiem tak: cieszę
się, że wreszcie udało mu się, po tylu latach wyprostować swoje sprawy. Przekaz
a rzeczywistość… Jak można było człowieka w ten sposób potraktować?! I
potrzebował tylu lat, żeby pokazać, kim tak naprawdę jest. To jest
przerażające, że można z jednej strony rzucić kalumnię, można rzucić oskarżenie,
a z drugiej strony, że tyle lat trwa, żeby człowieka oczyścić… To jest właśnie
to – słowo potrafi zabijać. Nie tylko niszczyć, ale i zabijać. Podziwiam go, że
miał w sobie tyle siły…”[2]
Marek
Czekalski miał poczucie humoru, które sprawiało, że świetnie się z nim
rozmawiało. Potrafił mieć dystans do siebie, nie przebierał w słowach, jeśli
chciał ująć coś dosadnie, bardzo cenił każdy odruch serdeczności, za który
odpłacał w dwójnasób. Chyba bardzo tego potrzebował, po tych wszystkich
traumatycznych doświadczeniach.
Czasami
był nieznośny niczym mały chłopiec. Pamiętam spotkanie, które prowadziłam w
Centrum Dialogu im. Marka Edelmana. Było kilku gości, wśród nich Marek Czekalski
i… Jerzy Kropiwnicki. Czekalski nie mógł spokojnie usiedzieć, prychał i sapał
po każdym słowie Kropiwnickiego, odchylał się na fotelu tak, że bałam się, żeby
nie fiknął, i z tej pozycji mierzył „Kropę” drwiącym okiem. Co ja się nie napracowałam,
żeby zachować powagę spotkania, żeby zagłuszyć dźwięki wydawane przez pana
Marka!
Kiedy
spotkaliśmy się w Gdańsku na 30-leciu Solidarności, był pełen nadziei na
polityczną zmianę. Miał serdecznie dosyć PiSu, miał o rządzie jak najgorsze
zdanie, był cały na NIE. Wówczas to, co działo się w Gdańsku, było życiodajną kroplówką
dla nas wszystkich. Wystąpienie Donalda Tuska miało moc, a wyjście na scenę
naszej Hanny Zdanowskiej, i przelewający się Długim Targiem głos ludzi
skandujących: Hanka, Hanka!!!! wlewały nam w serca nadzieję.
Tak
bardzo mi przykro, że Pan Marek nie doczekał zmiany. Że PiS rządził do końca Jego
życia.
Komentarze
Prześlij komentarz