Artykuł - Komu przykro, komu wstyd?


            


Andrzej Duda, przekazując dwa miliardy na TVP był łaskaw poinformować opinię publiczną, że nie są to pieniądze wyłącznie dla TVP, ale także dla ośrodków terenowych. Wykorzystując w ten sposób niewiedzę większości obecnych adresatów anteny i ukrywając przed nimi oczywistą oczywistość, że ośrodki terenowe to także TVP. Są one po prostu filiami warszawskiej centrali. 16 oddziałów (TVP3) i  szereg anten tematycznych (TVP1, TVP2, TVP INFO, ABC, KULTURA, SERIALE, POLAND IN, HISTORIA, SPORT, ROZRYWKA, BIEŁSAT, WILNO) to jedna firma z jednym zarządem i prezesem. Każdy z ośrodków ma swojego dyrektora, który do 2015 miał sporą autonomię, zwłaszcza jeśli chodzi o zawartość programową anteny. Gorzej było, niestety, ze sferą finansów.
            Często słyszę, że TVP przed czasem „dobrej zmiany” była podobnie jak dzisiaj zdominowana przez polityków, tyle że tych, którzy byli u władzy wówczas. Gdybym była tylko widzem, już musiałabym się nie zgodzić z tym twierdzeniem, ponieważ pamiętam dokładnie, że pod jednym dachem swoje programy mieli zarówno Tomasz Lis jak i Jan Pośpieszalski. Tusk, czyli ówczesny premier mówił o tym, że nie będzie „na kolanach przed biskupami”, a Redakcje Katolickie działały pełną parą.
            Ale nie byłam jedynie widzem. Działałam w samym środku. Wprawdzie przede wszystkim na odcinku lokalnym, ale za to przez wiele długich lat. I pamiętam sytuację, gdy polityk Platformy Obywatelskiej, mający wówczas bardzo wysoką pozycję w Łodzi, wystąpił w moim reportażu. Po emisji zgłosił życzenie, by usunąć połowę jego wypowiedzi. Nie zgodziłam się, mój szef programowy mnie wsparł w sposób zdecydowany i bezdyskusyjny i na tym cała rzecz się skończyła. Pan polityk próbował, nie udało się – trudno. Nikt nas nie ścigał, nie wywierał wpływu, nie obniżał honorariów, nie sekował, nie groził... Byliśmy nadal w dobrych relacjach, które zresztą przetrwały do dzisiaj.
            Podczas wszelkich wyborów staliśmy wszyscy na baczność, by czasem nie omsknęła się jakaś sekundka na korzyść któregokolwiek z kandydatów. Bo to byłby kryminał, konsekwencje, komisja etyki i generalnie – piekło i demony.
            Podczas którychś tam wyborów samorządowych robiłam reportaż o chórze w jednym z podłódzkich miast. Chór ten miał jakiś bardzo okrągły jubileusz i uczestniczyła w nim połowa  miasteczka. Pamiętam, jak pilnowałam (uwrażliwiona wcześniej przez dyrektora), by nie znalazł się w kadrze ktokolwiek, kto startował w tych wyborach na radnego, wójta czy kogokolwiek. Oczywiście, trochę się z tego wówczas podśmiewaliśmy w ekipie. Dzisiaj dopiero potrafię ocenić, jak ta ortodoksja była głęboko właściwa, jaką stanowiła wartość, jak dobrze  świadczyła o firmie. Dzisiaj to wiemy...
            TVP staram się oglądać wyłącznie służbowo. Przede wszystkim „Wiadomości”. Ale za to bardzo dokładnie. Bardzo, co do sekundki i co do informacji.
            W ostatnich dniach opracowywałam poczynania ośrodków terenowych. Oczywiście skupiłam się na tym, który znam najlepiej, czyli na łódzkim. Znam? Znałam, to lepsze słowo.
Dokonałam analizy wydań z  tygodnia poprzedzającego II turę wyborów prezydenckich dla potrzeb powstającego całościowego raportu Towarzystwa Dziennikarskiego.
Otóż, w tym gorącym przedwyborczym okresie nikt nie przejmował się równymi szansami kandydatów. W każdym z wydań 90% wypowiedzi należało do polityków Prawa i Sprawiedliwości, zarówno lokalnych działaczy, jak i posłów oraz przedstawicieli rządu.
W każdym wydaniu materiał jedynkowy to jakiś sukces rządu versus nieudolność samorządu i władz miasta.
W kadrze wielokrotnie pojawiają się politycy PiS, w niewielkim procencie politycy opozycyjni, z tym, że wyłącznie lokalni.
Pojawiają się też błędy merytoryczne. Np. informacja o tym, że na spotkanie wyborcze Rafała Trzaskowskiego przyszli także przedstawiciele Zielonych, którzy „dziękowali Koalicji Obywatelskiej za uwzględnienie ich punktów programowych”. Reporter nie dowiedział się, że Zieloni stanowią składową Koalicji Obywatelskiej.  Są nią, po prostu, czyli podziękowali sami sobie? Niestety, materiał nie jest sygnowany nazwiskiem autora...
Z wyłączeniem kilku tzw. starych dziennikarzy (stażem, nie wiekiem), których jeszcze maleńka grupka została i walczy o jakość materiałów,  praca reporterów jest w większości przypadków dalece nieprofesjonalna, tendencyjna i pozbawiona umiejętności warsztatowych, pomijając już kwestię tzw. wymogów karty ekranowej.
Panie występujące przed kamerą ze swoim komentarzem mają poważny kłopot z płynnością wypowiedzi, widz męczy się w obawie, że pani nie da rady dokończyć kwestii, każde słowo to chwila zastanowienia, jakie będzie następne. Odnoszę wrażenie, że nikt nie czuwa chyba nad wyglądem dziennikarek (niestety, panie mają tu więcej do zrobienia). Jest równie niedopracowany jak tok wypowiedzi.
Widzę też nazwiska osób, będących autorami zdjęć. W ciągu pięciu lat wykoszono większość tych, których pamiętam, z którymi spędziłam kawał życia w pracy. Tych, którzy byli absolwentami Wydziału Operatorskiego filmówki. Dzisiaj to przede wszystkim kamerzyści (bo już raczej nie operatorzy) wywodzący się z branży videofilmowanie – wesela, chrzciny, stypy i wieczory panieńskie. Ale czy to ważne, by zdjęcia były piękne? Ważne, by ministra Glińskiego było dobrze widać. Jak pannę młodą.
I jeśli chcecie wiedzieć, mimo że mogłabym, nie czuję najmniejszej satysfakcji. Jest mi strasznie, niewiarygodnie przykro.





Przedruki są możliwe pod warunkiem podania źródła publikacji


                                                       © Dorota Ceran/ceran.press




Książkę "Maszyny księcia Raimondo" kupisz tutaj:
Tu kupisz e-book i książkę drukowaną, kórą dostaniesz przesyłką na wskazany adres:





Z serwisem Ceran.Press współpracują


dawniej




GŁÓWNY SPONSOR KSIĄŻKI
A ja Łódź wolę...







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Awantura w Zgierzu, czyli czego się nie dowiesz z Łódzkich Wiadomości Dnia (TVP3)

TVP3 - oglądalnośc? Nie ma.

Kobiety Konfederacji - majątek ruchomy