WYWIADY - Rozmowa z Mateuszem Kijowskim
Nie bać się i robić swoje
Fot. Grażyna Kondraciuk
Matematyka, informatyka, krawiectwo, analiza kursów giełdowych,
dyrektorowanie w PZU, działalność
przyparafialna, ruch ojcowski, walka z przeciwnikami szczepienia dzieci –
ależ z Ciebie niespokojny duch, Mateuszu…
Złośliwy by powiedział – na niczym
się nie zna, to wszędzie próbował. A życzliwy powie – człowiek renesansu. Ja po
prostu wieloma rzeczami się interesowałem. Nigdy nie było jednak tak, żeby coś
mnie przeganiało z miejsca w miejsce. Uważam, że dobrze jest poznać życie z
różnych stron.
Co w tych wszystkich aktywnościach było najciekawsze?
Na pewno zawsze najciekawsza jest
praca z ludźmi, chociaż najtrudniejsza. Praca z ludźmi to zarówno
dyrektorowanie w PZU jak i ruchy ojcowskie, jak spory z przeciwnikami
nauki, jak – oczywiście – działalność społeczna czy, na przykład, chodzenie w
spódnicy...
?????
A widzisz, tego nie wymieniłaś.
Tymczasem było to jednym z moich ważniejszych przeżyć. 1 marca 2015 opublikowałem swoje zdjęcie w spódnicy, które
żona zrobiła mi przed domem.
Fot. Magdalena Kijowska
O co chodziło? Otóż, akcja została zapoczątkowana
w Turcji, kiedy studentka została zabita, jak mówiono – „przy próbie zbiorowego
gwałtu”. Co to znaczy „przy próbie gwałtu”?! Sama próba zbiorowego gwałtu jest
już gwałtem. Bo gwałtem jest sama przemoc a nie tylko fizjologiczny akt. Sprawcy
tłumaczyli się, że to była jej wina, bo zachowywała się wyzywająco i chodziła w spódnicy. Światli
tureccy mężczyźni zaczęli w proteście publikować swoje zdjęcia
w spódnicach z informacją – „jeżeli spódnica zaprasza do gwałtu, to ja też
zapraszam.” Zainspirował mnie tekst w „Gazecie
Wyborczej”. Na fejsie zapytałem, czy ktoś by się nie dołączył, opublikowałem to
swoje zdjęcie i po kilku godzinach
zainicjowaliśmy z przyjaciółmi akcję, która się nazywała „Razem
przeciwko kulturze gwałtu”. Kilkuset mężczyzn zrobiło sobie takie zdjęcia.
Wśród nich było zdjęcie drużyny koszykarskiej, był i motocyklista, ratownik
medyczny i wielu innych wspaniałych facetów. Akcja była nieźle nagłośniona, był
duży fotoreportaż w „Wysokich Obcasach”...
Wracając do twojego pytania – tak,
najciekawsza jest praca z ludźmi, dla ludzi. Oczywiście, czasami przydają się w
tej pracy różne techniczne dodatki. Jako informatyk najlepiej czułem się
rozmawiając z ludźmi o tym, czego potrzebują i wtedy, gdy mogłem im to w jakiś
sposób zapewnić. Jako menedżer także dobrze czułem się współpracując i
rozmawiając z ludźmi. Tak, zdecydowanie – ludzie to jest mój żywioł.
Co się stało 19 listopada 2015 roku, że postanowiłeś założyć na Facebooku
nową grupę – Komitet Obrony Demokracji?
Od pewnego czasu byłem aktywny na
Facebooku. Z tym, że unikałem opowiadania o swoim osobistym życiu. Nie
dzieliłem się zdjęciami dzieci, psów i kwiatów. Nie potępiam tego ale uważam,
że media społecznościowe są do budowania takich relacji międzyludzkich, których
dalszy etap przenosi się do realu. Służą do przekazywania informacji, budowania
społeczności. Tak było z akcją „Razem przeciwko kulturze gwałtu”, tak było
wcześniej z „Ruchem poparcia Palikota”, z którym współpracowałem do dnia,
w którym Palikot urządził konferencję założycielską nowego przedsięwzięcia
politycznego. Kilka godzin wcześniej zrezygnowałem, bo mi się to już nie podobało, uważałem, że to zła
decyzja – dzielić się zamiast łączyć.
W oparciu o Facebooka również
prowadziłem działalność przeciwko antynaukowcom i proepidemikom.
Na dwa miesiące przed założeniem
grupy Komitet Obrony Demokracji założyłem grupę Razem przeciw Ksenofobii i
Rasizmowi. To był czas kryzysu związanego ze sprawą uchodźców.
19 listopada o godzinie 9.10 moja
znajoma na Facebooku podrzuciła mi link
do artykułu na Studio Opinii, że trzeba założyć KOD. Artykuł przeczytałem
i napisałem jej: „No i co?” A ona na to: „Zrób coś z tym”. No to puściłem
go na swoim profilu i zobaczyłem, że bardzo szybko zaczęło przybywać tam
laików i udostępnień. Zobaczyłem, że najpierw polubiła a potem udostępniła go
ode mnie Danuta Kuroń. Artykuł odnosił się w sposób oczywisty do KOR-u, więc
zrozumiałem, że być może idea założenia KOD-u jest na tyle istotna, że warto
zrobić coś więcej. Zrobiłem więc to, co robię zazwyczaj – jak jest ważna sprawa to zakładam grupę.
Tylko, że tym razem zrobiłem to inaczej niż wcześniej, kiedy zapraszałem do
grupy swoich znajomych. Tym razem powiedziałem sobie: „Nie, nie będę zapraszał
tylu ludzi. Jak się okaże, że to ważne, to sami się zgłoszą.” I rzeczywiście
grupa urosła błyskawicznie. Widać ludzie potrzebowali się jednoczyć po tym
szoku, jakim było w pierwszych dniach po wyborach zachowanie partii, która
uzyskała bezwzględną większość w parlamencie. A potem – wiadomo... Znacznie szybciej się to rozrastało niż
kiedykolwiek wcześniej.
Z jednej strony – Nagroda Wolności od Towarzystwa Dziennikarskiego, z
drugiej – pogróżki, nieprzyjemne komentarze, konieczność policyjnej ochrony.
Bałeś się o siebie, o rodzinę?
Bardzo trudna jest odpowiedź na
pytanie: „Czy się bałeś?” Bo z jednej strony mogę powiedzieć, że niczego się
nie boję. Ale z drugiej strony – jakieś obawy są, oczywiście. Nie jest fajne,
jak ktoś ci mówi, że przyjdzie do twojego domu i zrobi tam porządek. Albo
chamskie odzywki, telefony. Dzwoni do mnie facet i pyta: „Dzień dobry, kiedy otwarcie?” „Jakie otwarcie?” „Parasola
w pańskiej dupie.” Albo telefony z
pytaniami: „Kiedy Komorowski odda sokowirówkę?” To było bardzo niemiłe,
ale nigdy nie było tak, żebym bał się na
tyle, by przestać działać. Starałem się, oczywiście, unikać sytuacji, w których
występowałoby zagrożenie. W każdym razie życie mojej rodziny bardzo się
zmieniło po tym dziewiętnastym listopada.
Dwa lata później nastąpił krach. Co leży u jego podstaw, Twoim zdaniem?
Tak naprawdę to nie dwa lata
później, bo jak wspomniałaś, KOD został założony 19 listopada a ostateczny
krach zaczął się 5 stycznia 2017 sławetną konferencją prasową. Czyli to był rok
i kawałek. Ale tak naprawdę wszystko zaczęło się kończyć znacznie szybciej.
Ludzie, którzy się zaangażowali, należeli do gremiów kierowniczych bywali u
mnie, przemieszkiwali i żyliśmy w takich bardzo ścisłych związkach aż do
czerwca 2016 roku. W czerwcu został mocno uzupełniony skład zarządu a w lipcu nagle ci sami ludzie przestali się u mnie pojawiać. Na
przełomie lipca i sierpnia wyjechałem na tydzień na Mazury, bo trzeba było
chwilkę odpocząć. Potem zaczęły się różne dziwne sytuacje, na przykład moi współpracownicy
oskarżali mnie, że przestałem od nich odbierać telefony. Ale jak zacząłem
sprawdzać w bilingach – nie było śladu, żeby dzwonili. Przestali bywać u mnie w
domu. A potem pojawiły się zarzuty – o dyktatorstwo, o autorytaryzm, o niesłuchanie ludzi... Kiedy analizowałem
rożne sytuacje, to się zaczęło okazywać, że na przykład – ktoś zarządzał swoim
regionem i ludzie chcieli tam coś zrobić. To on ludziom mówił: „Trzeba
zapytać centralę.” A po dwóch dniach meldował: „Mateusz się nie zgodził.”
A Mateusz o niczym nie wiedział?
A Mateusz o niczym nie wiedział.
Ktoś po prostu nie chciał ludziom oddać inicjatywy. A oni pozostawali w
przekonaniu, że to ja im czegoś zabroniłem, bo przecież jestem taki
autorytarny.
Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć
na pewno, że co najmniej kilka osób
w całej strukturze było w jakiś sposób uwikłanych. Oczywiście,
jestem daleki od konkretnych oskarżeń i nie chciałbym kogokolwiek obciążać, bo
ja nie wiem, z jakiego powodu ktoś działał na szkodę i wbrew interesowi
organizacji. Może ktoś był szantażowany,
a może ktoś był oficerem etatowym... A może był po prostu głupi? Oczywistym
jest, że służby od początku interesowały się nami i na pewno próbowały wniknąć
do nas również. Miałem takie sygnały od środowisk związanych ze służbami, że
jesteśmy głównym obiektem zainteresowań. Co zresztą jest dosyć naturalne w
takim państwie, w jakim żyjemy.
Opowiadała mi pewna dziennikarka
amerykańska, która zajmuje się naszą częścią Europy i opozycją w naszych
krajach od kilkudziesięciu lat, że kiedy rozmawiała ostatnio z kimś z dzisiaj
aktywnych działaczy i wspomniała o mnie, ta osoba odniosła się do mojej osoby
bardzo krytycznie. Ona na to, z perspektywy swojego wieloletniego
doświadczenia: „Nie widzisz, że to służby tam działały? Tak sprytnie to
zrobiły, że nawet tego nie zauważasz.”
Musiało tak być. Od początku, już w
pierwszych dniach po założeniu KOD-u wiedzieliśmy, że będą nas atakować.
Mówiliśmy o tym wtedy w bardzo ścisłym gronie założycieli, gronie dziesięcio- ,
czy dwunastoosobowym. Powiedzieliśmy sobie, że musimy być przygotowani, żeby
każdy wyjawił, za co mogą go zaatakować, to będziemy wiedzieli, jak się
wzajemnie bronić. To, co wtedy powiedziałem
niecały miesiąc później zostało opublikowane w „Super Expresie”...
Sądzisz, że służby miały, mają jakieś przełożenie na zarząd?
Jestem daleki od jednoznacznych
oskarżeń, bo nigdy nie wiadomo co, kto, gdzie i jak. Kiedy rozmawiałem kilka
miesięcy temu z Adamem Michnikiem na temat Antoniego Macierewicza to on
powiedział, że nie wierzy, żeby Macierewicz był płatnym agentem Rosji. I ja
też, prawdę powiedziawszy, w to nie wierzę. Ale niewątpliwie działa na rzecz
Rosji. Co z tego wynika? To, że prawdopodobnie ktoś się nauczył wywierać na
niego wpływ. Wyobrażam sobie, że na Łubiance jest taki pokój, w którym siedzi
dwudziestu oficerów i na drzwiach tego pokoju jest napisane ANTONI MACIEREWICZ.
Teraz to już pewnie tych oficerów wystarczy trzech. I jeszcze pewnie kilka
takich pokoi, gdzie są konkretne nazwiska na drzwiach napisane. Bo jest wiele
osób na naszej scenie politycznej, które działają na korzyść Rosji. Z tych
najbardziej znanych to na pewno Jarosław Kaczyński.
Analogicznie – jeśli chodzi o KOD w
służbach podległych panu Mariuszowi Kamińskiemu jest podobnie. Mieli
odpowiednich ludzi, którzy zajmowali się wpływaniem na KOD, kierowaniem pewnymi
ludźmi.
Pytanie, czy ci ludzie wiedzą, że
działają na korzyść służb pana Mariusza, czy nie na pewno będzie ciekawe dla
historyków. Nie wiem, czy robili to, bo są głupi, czy dlatego, że mieli
niezaspokojone ambicje, czy ktoś im za to płacił... Nie badam ludzkich motywacji,
bo tu łatwo o błąd. Staram się współpracować z ludźmi, z którymi da się
współpracować.
Czujesz rodzaj wspólnoty z Ryszardem
Petru? Obaj straciliście organizacje przez siebie wymyślone, przez siebie stworzone… Obaj ostatecznie z
nich wystąpiliście…
Tego dnia, kiedy on złożył
rezygnację, kiedy się o niej dowiedziałem napisałem do niego smsa: „Witaj w
klubie”, co na Marszu Wolności potwierdziłem ustnie. Oczywiście, nasza sytuacja
nie jest identyczna. Ale w obu przypadkach, obawiam się, los organizacji może
być podobny.
U Ryszarda wszystko zaczęło się
od Madery. Ten wyjazd podczas protestu
sejmowego był sporą niezręcznością.
Ale rozdmuchaną przez niektórych dziennikarzy do monstrualnych rozmiarów.
To jest jasne. O dziennikarzach piszemy trochę w książce mojej i Piotra Surmaczyńskiego
„Buntownik”. Padają tam takie słowa: „Kijowski
w niechęci do siebie zjednoczył tak przeciwstawne bieguny dziennikarstwa jak
środowisko związane z liberalnym tygodnikiem „Newsweek” i
prawicowo-populistycznym czasopismem „W Sieci”. Hejt na Mateusza był pierwszym
przypadkiem zjednoczenia Polaków po roku 2010 i dowodem na to, że podziały
polityczne w kraju można przezwyciężyć.”
Mnie, w przeciwieństwie do sprawy
Ryszarda Petru, dotyczą aspekty
rozmaitych rozliczeń, mimo że nie ja to organizowałem i nie ja się tym
zajmowałem. Aż w końcu się zorientowałem, że to była ustawka. Tak to zorganizowano, żeby później łatwo było
mnie skompromitować. I media były bardzo ważnym graczem tutaj.
Kiedy wybuchły te wszystkie afery
wokół mnie opublikowałem na stronie audyt.kijowski.net wszystkie dokumenty,
faktury, przelewy, opisy. I chociaż było tam bardzo dużo odwiedzin, żadne
media się tym nie zainteresowały na tyle, by skorzystać z tych informacji. Są
tam wszystkie przelewy związane z moimi alimentami – dokumentacja z bardzo
wielu lat, zaświadczenia od komornika. Żaden z dziennikarzy się nie
zainteresował i nie zechciał napisać prawdy na ten temat. Od jednego z nich
dowiedziałem się wprost, że teraz nie opłaca się mediom oczyszczać mnie z czegokolwiek.
Że najlepiej by było, jakbym sobie na kilka lat wyjechał za granicę. Kiedy
próbowałem się umówić z renomowaną, nagradzaną dziennikarką śledczą,
powiedziała mi, że nie wierzy w to, że zostałem w cokolwiek wrobiony. A tu nie
chodzi przecież o wiarę, tylko o dokumenty. Płacę znacznie więcej, niż wynoszą
bieżące zobowiązania – czyli spłacam zaległości – a ludzie i tak na mój widok
na ulicy plują i krzyczą: „Alimenciarz!”
W Łodzi ludzie KODu działają oddolnie. Starają się prowadzić prace u
podstaw, robią PIKody, pikiety, organizują pomoc da potrzebujących, działa
akcja LITERIADA, Żółta Alternatywa. A mimo to słychać głosy, że być może
formuła KOD-u jako organizacji się
wyczerpała. A może zmieniła się specyfika działania po prostu?
Musisz mieć
świadomość, że Łódź od początku była wyjątkowym regionem. Jednym z trzech,
czterech wyjątkowych, które miały w sobie jakąś moc. Miała charyzmatyczne
przywództwo, dużo zaangażowanych ludzi,
bardzo aktywnych i tym się te regiony różniły od innych. I kiedy zaczęły
wybuchać afery i tworzyć się podziały, stały się w dużej mierze
niezależne.
Ale sposób
funkcjonowania KOD-u się oczywiście zmienia. Panta rhei – jak mówił Heraklit.
Zrobiłem
kiedyś takie ćwiczenie matematyczne. Sprawdziłem, ile dni minęło od
31 sierpnia 1980 roku do 13 grudnia 1981 roku. A następnie tę samą
odległość odmierzyłem od 19 listopada 2015 roku. I trafiłem na początek
marca 2017 roku. Nałożyłem na te okresy
opinie na temat Solidarności tamtego okresu mówiące, że gdyby nie Jaruzelski i
stan wojenny to Solidarność zagryzłaby się sama. To jest obserwacja
socjologiczna, która mówi o tym, że kiedy jest duży ruch społeczny, takie
pospolite ruszenie, to zachodzą pewne procesy, których nie da się zlikwidować.
Czasami trochę szybciej, czasami trochę wolniej. W przypadku KOD-u szybciej,
niż w przypadku Solidarności, ale nie tak znowu dużo szybciej.
To z pewnością cenne ćwiczenie
matematyczno-socjologiczne. Ale czy to nie jest prostszy mechanizm jednak,
polegający na tym, że jesteśmy po prostu narodem, który potrafi pokłócić się ze
sobą zawsze, wszędzie i w każdych okolicznościach?
Nie lubię
stereotypów.
Nie lubimy ich, ale one jednak jakoś funkcjonują. Większość Włochów lubi makaron, choćbyśmy nie
wiem jak bronili się przed stereotypami.
Większość,
ale nie wszyscy. Ale prawdą jest, że
Polacy chętniej świętują klęski niż zwycięstwa a to może właśnie prowadzi do
tego, że te klęski sami czasami wywołujemy. Choć jak już solidnie oberwiemy, to
wtedy potrafimy się zjednoczyć. Jest z pewnością w nas jakaś specyfika
narodowa. Może są narody, którym jest się łatwiej zjednoczyć, chętniej działają
dla dobra wspólnego, niż przeciwko poszczególnym osobom. Ale oskarżania nie
lubię. Tak wyszło, po prostu... A to, co się wydarzyło do tego momentu, było
naprawdę wspaniałe i bardzo dużo dobrego wydarzyło się przez ten czas.
Co powiedziałbyś dziś swoim przeciwnikom, a co
zwolennikom?
Jeśli chodzi
o zwolenników to sprawa jest jasna. Jesteśmy zbliżeni poglądami politycznymi,
postawami obywatelskimi do tego co promowałem i co staram się sam realizować.
Co powiem? Że potrzeba nam dużo siły, dużo wytrwałości, nie bać się
i robić swoje. Bo z czasem da to efekty. To po pierwsze. A po drugie – że
dziękuję za zaufanie i za wytrwanie przy mnie.
Przeciwnicy
to dwie grupy. Tym przeciwnikom, którzy są po drugiej stronie politycznej bardzo trudno jest mi coś powiedzieć poza tym,
że warto zacząć myśleć samodzielnie.
Natomiast jeśli chodzi o tych
naszych, którzy są moimi przeciwnikami mogę powiedzieć, że znacznie lepiej
poznać fakty niż słuchać propagandy. A poza tym, jeżeli się walczy o
praworządność, to należałoby samemu stosować jej zasady, czyli na przykład
passus o domniemaniu niewinności zawarty w
Artykule 42. ust. 3. Konstytucji RP. Zwłaszcza, jeżeli dotyczy to osób,
które mają większe szanse niż inni na to, by być atakowane z powodów politycznych.
Surowość wobec innych nie zawsze popłaca. Każdy może znaleźć się pod
nieprawdziwymi lub zmanipulowanymi oskarżeniami.
Z serwisem Ceran.Press współpracują
GŁÓWNY SPONSOR KSIĄŻKI
A ja Łódź wolę...
________________________________________________________________________
Fajnie wyczerpany teamt.
OdpowiedzUsuń