Poezja, krokodyle łzy i Marokańczycy za progiem
Obsesyjnie śledzę obrady sejmu, posiedzenia sejmowych komisji śledczych i konwencji kandydatów na prezydenta. Czasami jestem zniesmaczona, innym razem zbudowana. Jedni mnie irytują, oburzają, inni śmieszą. Ostatnie posiedzenie sejmu dało całe mnóstwo materiału do przemyśleń.
Z jednej strony piskliwe wrzaski przerażonego Zbigniewa Ziobry,
któremu już zupełnie nie wychodzi odgrywanie „szefa podwóra”. W sukurs przyszedł
mu dziesięciorzędowy poseł Edward Siarka wygrażając premierowi: Kula w łeb!
Później tłumaczył, że to nie on, tylko Broniewski. Facet dostał karę finansową,
najwyższą z dopuszczanych regulaminem i pewnie za chwilę stanie przed
prokuratorem. Przed kamerami wypowiadał się w stylu: „Przepraszam tych, którzy poczuli
się urażeni”. Panie! Przepraszaj pan wszystkich bez wyjątku - i tych, którzy są oburzeni i tych, którzy są
zachwyceni. Zwłaszcza tych zachwyconych, bo utwierdzasz ich pan w ich
chamstwie, betonujesz ich prostactwo, ich groźne i nieodpowiedzialne buractwo. Przeproś
pan swoich byłych uczniów i obecnych wyborców. Bo mieć na sumieniu wybór kogoś
takiego jak pan, to straszna trauma musi być.
Z drugiej strony –
pijaniutki w drobiazgi poseł Ryszard Wilk. Najpierw dawał popisy oratorskie,
później wodził wzrokiem po sali plenarnej próbując ustalić, gdzie właściwie
jest, a na koniec wyszedł w eskorcie troskliwych przyjaciół. Potem napisał na
X-ie, że „przegrywa walkę z chorobą alkoholową”. Wiele osób wyraziło mu współczucie i szacunek –
bo się przyznał. Ciekawe, że nikt na co dzień nie zachwyca się tymi, którzy
zawsze są trzeźwi, nie popadli w alkoholizm, do pracy przychodzą nie śmierdząc
wódą. Żeby się Polska tobą zachwyciła i pochyliła nad twoim losem, musisz się
ućmoruchać a potem wylać krokodyle łzy. Tak – krokodyle łzy, bo sorry, ale nie
wierzę w żadną walkę pana Wilka z chorobą alkoholową. Dopiero przedwczoraj dotarło
do niego, że ma problem? Nie, dopiero przedwczoraj zabolała go poselska kieszeń
lżejsza o 2 tys. złotych. Zbyt wiele w życiu widziałam i wiem, że trzeba
mieć wielki intelekt i piękny umysł, żeby wygrać z nałogiem. I to nie zawsze
pomaga. Nie znam osobiście posła Wilka, ale nie tylko nie wróżę wygranej, ale
nie bardzo ufam w szczerą chęć podjęcia walki. Jeśli nie mam racji (czego życzę panu
posłowi), osobiście Ryszarda Wilka przeproszę. Naprawdę, pojadę na Wiejską i
publicznie przeproszę.
A w sobotę zrobiłam sobie
prawdziwą krzywdę – nie wyłączyłam telewizora i obejrzałam konwencję Sławomira Mentzena
w Bełchatowie. Pogarda, nienawiść, zadufanie w sobie… Tym razem czemuś podpadli
mu ludzie z Maroka (Japończyków nieco lepiej toleruje, jak się okazało). W
narracji kandydata na prezydenta Marokańczycy to przedstawiciele kultury
wydającej na świat przede wszystkim element przestępczy, który na polskich ulicach
będzie organizował niebezpieczne enklawy. Kobietom też się dostało, bo one nic,
tylko o tej aborcji i aborcji, a nie zauważyły, że portfele mają puste. Pan Mentzen
im je wypełni po brzegi. Wystarczy tylko zagłosować i już. Mityczna
konfederacka gospodarka (czytaj: nie płacimy podatków, nie składamy się na
emerytury i likwidujemy NFZ) da nam szczęście i błogi spokój. Także emerytom,
którzy po wejściu pana Mentzena do pałacu prezydenckiego będą mogli pójść do
lekarza specjalisty już następnego dnia. Krótko mówiąc – wysłuchałam steku
niebezpiecznych bredni.
I to wszystko nie
zrobiłoby na mnie wielkiego wrażenia, bo głupców, pijaków i nadętych bufonów w
naszym pięknym kraju jest dostatek, gdyby nie to, że ci ludzie mają rzesze
zwolenników. Na Edwarda Siarkę głosowało ponad 18 tysięcy osób (18587), na
Wilka jeszcze więcej – 19374 osoby, a na Mentzena – 101 269!!!
I te wartości się
utrzymują w sondażach a Mentzenowi poparcie wzrasta. Biorąc pod uwagę bardzo poważną
sytuację międzynarodową, ciarki przechodzą…
Nadzieją było dla mnie
wystąpienie premiera w sejmie, kiedy tłumaczył:
Chciałbym wam przemówić do
rozumu. Naprawdę, ogarnijcie się. Dzisiaj, jutro, za tydzień w kilku miejscach
na świecie: w Moskwie, w Waszyngtonie, w miejscu, które zostanie wybrane do
negocjacji, będą rozstrzygały się losy także Polski. Obiektywnie nie jesteśmy w
złej sytuacji. Jesteśmy dobrze przygotowani, jeśli chodzi o nasze
bezpieczeństwo, mamy silną jak nigdy dotąd pozycję w Unii Europejskiej, mamy
tradycyjnie dobre relacje ze Stanami Zjednoczonymi, niezależnie od turbulencji
i takiej doraźnej sytuacji. Przecież nie zmienia to faktu, że Polska jest
postrzegana i w Stanach, i w całej Europie jako najbliższy sojusznik Stanów
Zjednoczonych. Możemy wykorzystać tę relatywnie dobrą sytuację w porównaniu do
– tak się mówi – krajów na wschód od nas, ale także do wielu innych państw na
świecie, wykorzystać do tego, aby Polska wyszła bezpieczna z tego wielkiego,
niebezpiecznego, geopolitycznego zakrętu. To wymaga minimum porozumienia między
nami wszystkimi. Nie zawiesimy wszystkich konfliktów. Powiedziałem: nie będę
naiwny, nie wierzę w to. Jest gorączka kampanijna, wiadomo, o co chodzi, nie
muszę tego podkreślać, ale ustalmy, że jest kilka oczywistych spraw, wokół
których możemy i musimy zbudować wspólne poczucie odpowiedzialności za polską
rację stanu.[1]
Ta moja nadzieja wypływa z
faktu, że nasz los w obliczu międzynarodowych zagrożeń nie pozostaje już w
rękach ludzi pokroju panów Siarki, Wilka czy Mentzena. Nie wierzę, że słowa premiera wypowiedziane w sejmie trafią do serc oraz umysłów posłów z prawej strony plenarnej sali.
Ale może usłyszeli je ich wyborcy i może choć część spośród nich spróbuje się
ogarnąć.
[1] Donald
Tusk, 29. posiedzenie Sejmu w dniu 20 lutego 2025 r
Wykorzystano zdjęcie: Fot. PAP/Marian Zubrzycki
Komentarze
Prześlij komentarz