Na białorusko-pisowskiej granicy umierają ludzie
Bardzo
się wszyscy w Polsce na różne sposoby zaangażowaliśmy w pomoc ukraińskim uchodźcom.
Nawet państwo w swojej pisowatości nie śmie przeszkadzać. Nie dlatego, że jest
takie dobre, tylko dlatego, że sprawa jest szersza, ociera się o NATO, wpływa
na gospodarkę, na ceny paliw i daje
alibi dla nieudolnych rządów i finansowych przekrętów. Dla pisowatości wojna
jest niczym gwiazdka z nieba. Bo gdyby nie
to, Ukraińcy widzieliby pomoc od Polski
(w sensie państwa, nie ludzi) jak ucho od śledzia. Różne Kowalskie i inne
Janusze zaraz postraszyliby elektorat Banderą, Kaliną Czerwoną i pamięcią o
Wołyniu i tyle by z marzeń o pomocy zostało.
Sytuacja
na granicy z Białorusią żadnego alibi nie daje. Poza tym, tam uchodźcy mają
inny odcień skóry i pisowatość nie jest w stanie zobaczyć w nich ludzi. Pisowatość
stawia concertinę z żyletek i w dupie ma, że ktoś tam umiera z wycieńczenia,
zimna, odwodnienia, głodu. W dupach mają to pańcie ze straży granicznej
pełniące rolę rzeczników tej formacji. Niedobrze mi się robi, kiedy widzę tę
blond megierę, która na pytania dziennikarki o miejsce pobytu dzieci z Michałowa
miała czelność odpowiadać:
-
Ale po co pani ta informacja?
-
Interesuje mnie to jako dziennikarza.
-
Na tej granicy. Proszę o inne pytania.
„Na
tej granicy” czyli w błocie, zimnie, bez jedzenia… Małe dzieci…
Żeby
ludzie nie mogli nieść pomocy pisowatość ogłosiła na terenach przygranicznych
stan wyjątkowy, uniemożliwiając tym samym jakiekolwiek działania humanitarne,
człowiecze po prostu.
I
to trwa. Cały czas. Non stop normalni, przyzwoici ludzie pomagają tam ludziom potrójnie
zaszczutym – przez własne, ścigające ich ojczyzny, przez białoruskich
granicznych oprawców i przez oprawczą pisowatość.
Tyle
tytułem wstępu. A teraz konkrety, które zamieszczam za sprawą Pauliny Bownik:
Co
się naprawdę wydarzyło na bagnach Siemianówki w pierwszy dzień świąt
prawosławnego Bożego Narodzenia?
Na
bagnach jest drzewo, a wokół drzewa malutka wyspa. Na tej wyspie rozegrał się
dramat trojga ludzi.
Afgańscy
Uchodźcy są na wysepce, otoczeni lodowatą wodą. To fakt, nie przenośnia - w
brudnej, sięgającej kolan cieczy wokół skrawka pochylonej do wody pod katem 45
stopni ziemi pływają kawały lodu. Od kilku godzin towarzyszy im dwóch
wolontariuszy, Z. i J. z KIK - Klub Inteligencji Katolickiej. Szliśmy do nich
od drogi do pinezki około godziny, chociaż to tylko 800 metrów. Teren jest
koszmarny, Z. i J. są wykończeni, przemoczeni, wystraszeni. Niepokoi ich
zwłaszcza stan mężczyzny prawie bez kontaktu. Młody Afgańczyk leży na ziemi,
nie dygocze - zły znak. Jego kuzyn mówi po angielsku, ale jest w stanie
histerii - płacze, opowiada o biciu przez Białorusinów, o szczuciu psami, błaga
"No Bielarus, No Bielarus". Oddaję mu swoją kurtkę i czapkę (i tak
czuję się zgrzana po przeprawie przez bagna) i Usiłuję wyciągnąć od niego
informacje - podaje że grupa błąka się po lasach od 3 dni, piła wodę z bagien,
od dawna nie ma jedzenia ani picia. Mężczyzna choruje na nadczynność tarczycy,
nie ma swoich leków. Temp. na błonie bębenkowej 34,3 stopnia, suche popękane
wargi, język wyschnięty na wiór, tętno około 160-170/minutę, HBG 16,5 g/dl,
glikemia 71 mg%. Tyle jestem w stanie stwierdzić - nie mogę rozebrać człowieka
do badania, bo nie ma na to miejsca. Mężczyzna ciągle ześlizguje się do wody, a
wolontariusz go z niej wyciąga, i tak kilka tysięcy razy w trakcie naszego
"medialnego show". Próbujemy go poić małymi łykami, ale wymiotuje
śliną. Typowe przy skrajnym odwodnieniu.
Zakładam
motylka na dłoni (brak dostępu do żył zgięcia łokciowego ) i podaję 500 ml
ciepłej glukozy+ lek przeciwwymiotny. Rozłożenie sprzętu na naszej wysepce,
założenie wkłucia i podanie leków w taki sposób żeby nie wyrwać mężczyźnie
kroplówki okazuje się pioruńsko trudne i zajmuje co najmniej 1,5 h. Kroplówka
kapie, mężczyzna na mnie dosłownie leży - zresztą nie ma innej możliwości na
tej przestrzeni. Ma zaburzenia świadomości - wykonuje gwałtowne ruchy, obija
sobie głowę o ziemię i korzenie drzewa. Próbuję ją podtrzymywać i owijam go
folią NRC, ale drze ją na kawałki. Najbardziej jednak skupiam się na tym żeby
mocno trzymać go za kurtkę, aby nie wpadł znowu do lodowatej wody. Po podaniu
leków stan mężczyzny się nieco poprawia - mamy z nim kontakt, po angielsku mówi
że potrzebuje oddać mocz. Nie jest jednak w stanie wstać. Wolo z trudem
przekładają go na bok i pomagają mu załatwić się pod siebie.
Podejmujemy
wspólną decyzję o wezwaniu karetki. Komuś kto nigdy nie był w lesie może się to
wydawać oczywiste, ale uwierzcie mi, że to jedna z najtrudniejszych dywagacji
pomagaczy. Pierwsi uchodźcy którzy trafili do mojego szpitala poszli za drut,
tak jak wielu innych przed nimi, i wielu po nich. Dyspozytor pogotowia
zawiadamia SG, a my nigdy nie wiemy co SG zrobi. Pozwoli zabrać ludzi do
szpitala czy wypchnie na Białoruś przez bramkę dla zwierząt ? A może wywiezie
do lasu prosto z izby przyjęć, kiedy będą już w stanie sami ogarnąć potrzeby
fizjologiczne ?
Tak
czy inaczej, nie ma wyjścia. Mężczyźni sami z tego lasu nie wyjdą, z naszą
pomocą też nie, a jeśli tu zostaną, umrą z wychłodzenia.
Kiedy
Pacjent 1 się poprawia, Pacjent 2 pogarsza. Zbadałam go pobieżnie do triażu
zanim zajęłam się Pacjentem 1 - zgłaszał wychłodzenie i ból nogi, jego temp.
wynosiła 35.08 stopnia. Dla uchodźcy w podlaskim bagnie to tak jak dla
człowieka pod dachem 36,6. Teraz leży bez ruchu, przestaje odpowiadać na
pytania, temp. wynosi 33,8 - spadek o 1,2 stopnia w ciągu godziny. Konstatujemy
z przerażeniem ze człowiek ześlizgnął
się do lodowatej wody i był w niej po kolana zanurzony, a my tego nie
zauważyliśmy, zajęci Pacjentem 1. Pośpiesznie zakładam wkłucie i podłączam
ciepły płyn. Niestety temperatura otoczenia spada, dren od kroplówki zamarza,
kroplówka przestaje kapać. Z. chucha na "jeziorko", ogrzewa dłońmi,
pilnuje infuzji.
Mija
kolejna godzina, potem następna. Znajduje nas bez trudu dziennikarz stacji XYZ.
Jest sam, ma tylko kamerę na podczerwień. Za to służby nie są w stanie nas
odnaleźć. Nie wiem ile razy dzwonimy pod 112 i do straży pożarnej, podając
nasze koordynaty i domagając się pomocy - może 5, może 10. W pewnym momencie
zaczynam krzyczeć na dyspozytora kiedy
każe mi "zabezpieczyć pacjentów" z bezsilności i zmęczenia. Ci ludzie
zginą jeśli tu zostaną, a my zaczynamy opadać z sił. Jeśli tak straż graniczna
szuka ludzi, to rozumiem jak to się dzieje że dziesiątki tysięcy uchodźców
dostają się na zachód przez Polskę.
Konsultujemy
się zdalnie z wolontariuszka która kilka
razy zawiadamiała SG o uchodźcach w lesie, kiedy chcieli prosić o azyl w pl.
Tłumaczy nam że to tak nie działa,
służby nas nie znajdą. SG mniej orientuje się w terenie niż my, wielu
funcjonariuszy nie potrafi korzystać z google maps, które doprowadziły nas i
dziennikarza na miejsce. Jeśli chcemy żeby ktokolwiek w mundurze nam pomógł,
musimy sami sobie ktosia przyprowadzić.
W
końcu podejmujemy decyzję żeby się rozdzielić. Nie jesteśmy nią zachwyceni -
jest nas czworo, tylko jedna osoba może ruszyć przez bagna i przyprowadzić
służby, reszta musi zabezpieczyć osoby uchodźcze. W podlaskich lasach staramy
się nigdy nie rozdzielać. Puszcza potrafi zabijać, zwłaszcza osoby samotne.
Wolo
rusza, media filmują, ja idę do
trzeciego uchodźcy. On również się pogorszył. Już nie krzyczy i nie płacze,
tylko leży oparty o drzewo, owinięty moją kurtką. I wtedy, po prawie trzech
godzinach oczekiwania, widzimy w oddali światła. Wolontariusze prowadzą
strażaków i dwóch funkcjonariuszy SG.
Szybko
mówię wywiad medyczny i pięciokrotnie powtarzam strażakom jakie leki podałam
(ciepłe płyny? Tutaj? Jak? To się nazywa
ogrzewacze, panowie). Są chyba oszołomieni sytuacją - nas sześcioro na wysepce
po środku bagien to niecodzienny widok. Są jednak mili, pytają mnie jak się
czuję, czy wszystko ze mną w porządku, oprócz jednego - napastliwie dopytuje
czy stan uchodźców pozwala na transport (???) , mówi ze to ja biorę
odpowiedzialność z za nich w trakcie ewakuacji, każe mi zdecydować ilu z naszej
trójki wynieść na deskach ratowniczych, bo są tylko dwie. Kiedy się waham,
krzyczy na mnie "no już Paulina!! Nie ma czasu, szybka decyzja!!"
Gryzę się w język że czekałam na nich prawie trzy godziny, a to dopiero strata
czasu, i kładę na deski Pacjenta 1 i 2.
Trzeci na moich oczach jako jedyny był w stanie samodzielnie chodzić -
ale to było kilka godzin i stopni temu.
Raz,
dwa, trzy. Wspólnie ze strażakami Przenosimy mężczyzn na deski i stabilizujemy
pasami (II). Deska pacjenta 1 jest bez pasa do zabezpieczenia głowy - bardzo
niebezpieczne na tym grząskim terenie. Przywiązuje mu głowę do deski bandażem elastycznym.
(I).
Ruszamy.
Na początku strażacy dwa razy upuszczają nosze. Nie dziwię się temu. Teren jest
koszmarny. Co chwila przystajemy żeby mogli odpocząć. W pewnym momencie kładą
deskę na pniu drzewa. Pacjent 1 razem z deską zsuwa się z pnia, prawie spada do
rzeki. Ostrzegawczy krzyk wolontariuszy ratuje mężczyznę przed kąpielą w
bagnie.
Woda,
błoto, wykroty. Najgorszy moment - przejście bagna które sięgało mi do pasa.
Otyły Esgiek utyka, trzeba go wyciągać.
Jeden ze strażaków traci but, idzie dalej w skarpetach.
W
końcu dochodzimy do pola. Widzimy już światła karetki pogotowia i OSP, są 750
metrów od nas. Pytam czy jest szansa na śmigłowiec LPR? Niestety nie. Dowódca
OSP podejmuje decyzję że czekamy. Strażacy są zmęczeni, twierdzą ze dalej nie
pójdą, ktoś musi ich zmienić przy deskach. Czekamy więc na kolejny zastęp OSP.
Badam
temperaturę Pacjenta 2 - podniosła się, znów wynosi ponad 35 stopni. Niemiły
mówi do mnie żebym oznaczyła tętno i ciśnienie. Pytam jak to sobie wyobraża
skoro mężczyźni są zawinięci w folię NRC, przypięci pasami do deski, na polu
gdzie hula wiatr a odczuwalna temp. wynosi -12.
Mija
10 minut, 20, 30, 40. W końcu mówię do dowódcy że tak być nie może, uchodźcy
znów się wychłodzą, musimy iść. Ruszamy. Na ostatnich 200 metrach strażaków
zmieniają koledzy. To się nazywa refleks.
Odcinek
terenu od pinezki do wsi Babia Góra, gdzie stały karetki i wozy strażackie ma długość w linii prostej około kilometra.
Ewakuacja uchodźców zajęła prawie trzy godziny.
Uchodźcy
trafiają do karetek, ratownik informuje mnie że jadą do szpitala w Hajnówce, a
ja zaczynam dygotać. Dopiero teraz czuję ze nie mam czapki ani kurtki, tylko za
duży komin na głowie. Adrenalina opada, cała się trzęsę. Próbuję powiedzieć
lekarzowi z karetki wywiad medyczny, ale nie chce mnie słuchać, zatrzaskuje
drzwi przed nosem. Widzę swoje odbicie w szybie i świetle kogutów. Wyglądam jak
siedem nieszczęść, trzęsąca się jak osika i zabłocona od stóp do głów,
człowieka nie przypominam. Na miejscu tego lekarza chyba sama siebie bym nie
wysłuchała.
Pytam
SG czy możemy już iść. Mówi że owszem, musi tylko spisać nasze dowody.
Następnego
dnia budzę się, biorę do ręki telefon i widzę to -
https://www.podlaski.strazgraniczna.pl/.../48942,Trudna-i...
https://wydarzenia.interia.pl/.../news-straz-graniczna...
https://poranny.pl/strazacy-ewakuowali.../ar/c1-17183801
https://isokolka.eu/.../48468-medialne-show-na-bagnach...
Już
opisałam, co jest prawdą.
A
co nią nie jest?
1.
Nie utrudnialiśmy akcji ratowniczej, nie przedłużaliśmy jej, w żaden sposób nie
sabotowaliśmy. Myśmy ją zainicjowali, a następnie wielokrotnie żądali, co jest udokumentowane
dzięki dziennikarzowi XYZ. (Film poniżej).
2.
Nie odmówiliśmy podania koordynatów (film poniżej). Dwukrotnie je dyktowano.
Rzecznik SG stwierdziła że owszem, powiedzieliśmy że uchodźcy są ale nie
powiedzieliśmy gdzie. To po co ją o tym informować, dla krotochwili ?
3.
Koordynaty które podaliśmy były właściwe, nie jest prawdą informacja o 2
kilometrach różnicy. Ta sama pinezka doprowadziła do uchodźców 3 grupy
wolontariuszy i jednego dziennikarza stacji XYZ. Ja sama słabo orientuję się w
terenie, ale google maps użyć potrafię.
4.
Kiedy chcę zrobić na kimś wrażenie, idę do fryzjera, wkładam sukienkę i się
maluję. Nie przeprawiam się przez bagna i nie spędzam tam wielu godzin,
bezskutecznie domagając się pomocy. Nikt z wolontariuszy nie poświęca własnego
czasu i nie ryzykuje hipotermii czy utonięcia w błocie dla zrobienia
"show". Są na to o wiele przyjemniejsze sposoby.
5.
Absolutnie nie jest prawdą tytuł artykułu na screenie III - straż graniczna
ratuje uchodźców na bagnach, aktywiści odmawiają pomocy. Jedyne co zrobili funkcjonariusze SG - jeden z nich pomógł
drobnej wolontariuszce wyprowadzić Pacjenta 3. Jeśli to jest ratowanie, to ok,
ratowali, natomiast nikt z aktywistów pomocy nie odmówił.
Zwracam się do dziennikarzy i redakcji
(Interia, iSokolka.eu, Kurier Poranny - poranny.pl i inne) które powieliły
kłamstwa zawarte w pierwszych 4 punktach. Pisanie nieprawdy jest czasami
karalne, ale przede wszystkim z punktu widzenia dziennikarskiej rzetelności
nieetyczne. Poza tym, Przedstawiliście tylko i wyłącznie punkt widzenia SG,
pomimo tego że mówiłam w ogólnokrajowej telewizji ze dysponuję dowodami na inną
wersję wydarzeń. To również jest nieetyczne.
Nigdy
dotąd tego nie robiłam, ale mam prośbę do wszystkich moich znajomych i
przyjaciół, tych o dużych i małych zasięgach. Udostępniajcie, szerujcie,
lajkujcie, komentujcie. Paulina Młynarska, Agnieszka Holland, Maja Ostaszewska,
Justyna Kopinska , Elżbieta Podleśna , Jakub Sieczko , Igor Isajew - Ukrainiec
w Polsce , Bart Staszewski . Mamy szansę udowodnić po raz kolejny, że STRAŻ
GRANICZNA KŁAMIE, w ogromnie ważnych (np. pushbacki ciężarnych i dzieci) ale i
mniej istotnych sprawach (oczernianie aktywistów).
Tak
więc trzech mężczyzn z Afganistanu Żyje, my też zyjemy, a straż graniczna,
będąc niezbyt rozgarniętą, podłożyła się pięknie.
Serdecznie
za to dziękuję obu Paniom Rzecznik, Annie Michalskiej i Katarzynie Zdanowicz.
Dziękuję
tym którzy dotrwali do końca. Salam.
Komentarze
Prześlij komentarz