Na rogu Raka i Dalszego Życia - odcinek 4


 

                 Kilometry korytarzy, hektary okiennego szkła. Tysiące żarówek, klamek, morskie mile 
parapetów, ławek, lamperii... Ogromny, przepastny szpital, który powstał w 1988 roku jako chory sen generała Jaruzelskiego, a w konsekwencji okazał się autentycznym dobrem narodowym. 22 kliniki, prawie (a może już ponad) 1000 łóżek, 7 zakładów diagnostycznych, 15 specjalistycznych poradni, 11 klinik Szpitala Ginekologiczno-Położniczego. Ponadto – sklepy, kawiarnie, restauracje, księgarnie, biblioteki, fryzjerzy, poczta... Obecnie szpitalem zarządza Ministerstwo Zdrowia, któremu jeszcze ciągle nie udało się niczego schrzanić. Pracujący tu specjaliści trzymają się dzielnie i robią swoje.

     Siedzę na piątym piętrze i czekam na wyrok. Tępo patrzę przez ogromne okno. Widzę kawał zieloniutkiej Łodzi, która leży u stóp medycznego kolosa. Pod oknem, na gzymsie – dwa gołębie. Dziwne, bo gzymsy uzbrojono sterczącymi prętami, żeby te ohydne ptaszyska nie mogły się tu zadomowiać, a jednak siedzą. Dupskami rozgarnęły wiotkie pręty i jakoś się umościły. Scena jest dramatyczna, bo jeden z gołębi chyba ma w planach zgładzenie tego drugiego. Robi to w sposób perfidny, przygniatając głowę kolesia własną, rozłożystą piersią. Tamten próbuje się oswobodzić, miota tyłkiem na wszystkie strony, ale widać – słabnie. A ten go przygniata coraz mocniej, nie daje mu szans. Gapi się bezmyślnie tymi swoimi głupimi, wyłupiastymi ślepkami i przyciska mu łeb coraz natarczywiej.

     Pan profesor prosi. Asystentka medyczna ma najpiękniejsze paznokcie na świecie. Granatowo-błękitne hombre, matowe jakby zamrożone. Profesor gestem zaprasza mnie do gabinetu. Siadamy przy niskiej ławie. Mamy już wyniki, jak pani wie. To jest nowotwór. Złośliwy. Ale proszę się nie martwić. To tylko G1, więc rokuje dobrze. Musi się pani zdecydować na operację. Patrzę na miłego pana, który siedzi vis a vis mnie i myślę sobie, jaką ma wredną misję do spełnienia. Zupełnie jak policjant, który puka do drzwi i mówi uśmiechniętej kobiecie, która go wita w progu: Znaleźliśmy ciało pani syna na dnie glinianki. Patrzę na profesora i zadaję sobie pytanie, ile razy w życiu musiał wygłaszać tę kwestię, czy da się do tego przywyknąć? Czy decyduje się pani na operację? No jasne, oczywiście, tak. Profesorze, mam w życiu kilka spraw do załatwienia. Czy mam się śpieszyć, czy mogę działać w normalnym tempie? Profesor się uśmiecha. Proszę się nie obawiać. Ten nowotwór da się pokonać. Profesor Marek Nowak... pierwsza twarz mojej nadziei.

     Kiedy wychodzę z gabinetu, zaglądam na gzyms za oknem. Gołębie siedzą obok siebie i głaszczą się wzajemnie dziobami po głowach. Śladu agresji. On nie chciał go udusić, czy mu się nie udało i teraz rżnie głupa?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Awantura w Zgierzu, czyli czego się nie dowiesz z Łódzkich Wiadomości Dnia (TVP3)

TVP3 - oglądalnośc? Nie ma.

Kobiety Konfederacji - majątek ruchomy