Na rogu Raka i Dalszego Życia - odc. 16
Tłumek
przy drzwiach nie wróży najlepiej. Jak wszędzie w szpitalach, tak i tu,
w Koperniku, obowiązują przy wejściu przepisy antykovidowe. Nie każdy może
wejść, a jak już wejdzie, to musi przejść przez sito badania temperatury i
wypełnić ankietę, w razie, gdyby coś jednak było nie tak. Ja mam żelazny list z
Matki Polki i temperaturę w normie, więc wchodzę bez problemu. Faktycznie, mój
ukochany szpital tak wszystko załatwił, że praktycznie nie czekam. To na mnie
tu czekają. A wszystko za sprawą pani Sandry. Warta jest kilku chwil uwagi. Pełni
rolę niemedycznego koordynatora dla pacjentów z kartą DILO. Ta karta to jeszcze
osiągnięcie Bartosza Arłukowicza, ministra zdrowia w rządach Donalda Tuska i
Ewy Kopacz. Wprowadził ją 1 stycznia 2015 roku, czyli prawie rzutem na taśmę,
przed utratą władzy. Karta stanowi grupę przepisów mających na celu poprawę
diagnostyki i usprawnienie leczenia raka. I jak boga kocham, działa!!! I dopóki
rządy PiSu nie zechcą wprowadzić swoich rewolucyjnych reform, działać będzie.
Ale wracajmy do Sandry. Efektowna, wyrazista brunetka, nieco ekscentryczna,
zawsze świetnie ubrana, z mocnym makijażem okazała się prawdziwym duchem
opiekuńczym. Kiedy wręczała mi teczkę z
numerem karty, uczuliła, że to od teraz mój najważniejszy dokument. Zrobiła
własnoręcznie tabelkę, co, kiedy, gdzie i z kim mam załatwić. Biegała ze
mną w sprawie zaległego zwolnienia z pracy niemalże wyciągając lekarza z sali
operacyjnej. Oczywiście, nie zrobiłyśmy tego ostatecznie, ale była gotowa.
Czułam się komfortowo wiedząc, że zawsze, w każdej sprawie mogę dzwonić do
Sandry, i że wszystko będzie pod kontrolą. Teraz dzięki niej w szpitalu
Kopernika czekała na mnie sama doktor Zielińska, guru łódzkiej radiologii.
Tłumek przed wejściem do gabinetu
jest inny niż pacjenci w Matce Polce. Tu są tzw. ciężkie stany, których tam
prawie się nie spotyka. Przynajmniej w sensie onkologicznym. Panie w chustkach,
perukach, wychudzeni mężczyźni na wózkach, niektórzy przywożeni na noszach...
Każdy z tych obrazków to ułamek jakiejś tragedii.
Wchodzę do przebieralni, by
przygotować się do badania. Chcąc nie chcąc słyszę rozmowę w gabinecie. No
cóż, żegnamy się. Bo wieści są takie, że jest pani już całkiem zdrowa.
Zwyciężyłyśmy. Dla pacjentki, do
której skierowane były te słowa, był to z pewnością najpiękniejszy dzień w życiu.
Dla mnie – dobra wróżba.
Wchodzę i widzę za biurkiem
zdecydowaną, energiczną panią. Może w moim wieku, może nieco starszą. Albo
trochę młodszą... Nigdy nie umiem tego stwierdzić. Typ profesjonalistki, serdecznej,
ale też niesłychanie konkretnej. Myślę, że podwładni czują przed nią respekt.
Spotykamy się po raz pierwszy, ale mam nieodparte wrażenie, że już się kiedyś
nasze drogi musiały przeciąć. Nie mam pomysłu, gdzie. Okazuje się, że lekarka
wszystko o mnie wie. Podziwiam przygotowanie. Wie, jakie miałam badania i
co z nich wynika. Ordynuje wykonanie planu naświetlań już na następny dzień.
Kiedy ze strony organizacyjnej pojawiają się jakieś trudności, kiedy ktoś przez
telefon sugeruje przyszły tydzień doktor Zielińska wychodzi trzaskając drzwiami.
Chwilę czekam uśmiechając się niepewnie do pielęgniarki. Doktor wraca, siada za
biurkiem i też się uśmiecha. Jutro, oczywiście.
Doktor Małgorzata
Moszyńska-Zielińska – trzecia twarz mojej nadziei.
Komentarze
Prześlij komentarz