Na rogu Raka i Dalszego Życia - odc. 14
Czekam...
wyniki mają przyjść przed upływem miesiąca. Czuję się doskonale, więc właściwie
należy się spodziewać, że będą dobre.
Coś
się jednak zmieniło. Dotychczas od kilku lat budziłam się z myślą Mam długi,
finanse mnie zeżrą... Teraz budzę się ze słowami Mam raka. Obie
wersje są, powiedzmy sobie uczciwie – mało budujące. Ale nauczyłam się przez
całe moje życie nie poddawać się warunkom zewnętrznym. Zawsze broniło mnie
przez owariowaniem moje gruboskórne, nieprzemakalne JA. Nie nie, to nie jest JA
egoistyczne, to nigdy nie było JA egocentryczne czy zadufane w sobie. Nie. To
była wieczna walka o samą siebie, o to, by nie dać się złamać, nie dać zmienić
swojej osobowości, walka o własny wewnętrzny świat, o swój system wartości,
poczucie wolności i niezależności. Do tej pory udawało mi się, więc gadowi też
się nie poddam. Niedoczekanie skorupiaka.
Czy
się boję? Już wiem, że nie. Jedyne, co mogłoby mnie przestraszyć to perspektywa
bycia osobą niesprawną fizycznie a zarazem świadomą rzeczy. Być dla kogoś ciężarem, uciążliwością,
przykrym obowiązkiem – to byłoby nie do zniesienia. Tak, tego się boję. Ale na
szczęście akurat mój rodzaj gada tego nie przewiduje.
Śmierci
czy się boję? Nie.
Nie
dlatego, żeby życia szkoda nie było. Szkoda jak cholera. Ale to tylko żal w
duszy, ale nie strach. Bo czym jest niebyt? Czymś, czego doświadczamy znacznie
dłużej niż bytu. Przecież w antyku mnie nie było, ani w średniowieczu... Wieki
oświecone też sobie radziły beze mnie. I inne epoki... Nie było mnie wówczas –
taka wsteczna śmierć. No i co, takie to straszne? Żadne. Do przodu będzie tak
samo. Tyle będę wiedziała, co w czasie narkozy. Dokładnie tyle. Z tą różnicą,
że na zawsze.
Odpowiedzialności
za popełnione błędy z ręki Boga - też się nie lękam. Bo ja Boga nie mam.
Wielokrotnie próbowałam go zaakceptować, uwierzyć. Bo wydawało mi się, że może
z nim będzie łatwiej. W końcu – to mocny protektorat mógłby być. Ale co
zrobię – mój mózg, moja psychika nie jest w stanie przyjąć koncepcji zaświatów.
W żadnej formie, w żadnym z ludzkich wyobrażeń, w żadnej z filozofii.
Jednocześnie wcale nie upieram się, że mam rację. A kto w ogóle może
wiedzieć na pewno, że ją ma w tej materii? Ani w te, ani wewte. Dlatego nie
twierdzę, że Boga nie ma. Twierdzę, że mój mózg w żadną z jego koncepcji nie
potrafi uwierzyć.
Zatem,
nie lękam się Sądu Ostatecznego, bo nie mam czego. A zresztą, nawet jeśli się
mylę, to nie zrobiłam nikomu żadnej krzywdy (przynajmniej świadomie), więc
chyba nie pastwiliby się tam nade mną zbyt surowo. Jeśli Pana Boga nie ma,
to dzięki Bogu. Ale jeśli jest, to nie daj Panie Boże – zwykła mawiać moja
mama. Nie boję się spotkania z tymi, którzy odeszli, a którzy mogliby nie być
miłym towarzystwem. Nie czekam też na spotkanie z tymi, których dzisiaj mi
brak. Nie będzie nas, po prostu, tak jak nie było nas za króla Stasia.
Zatem
strachu nie ma. Jest żal. Szkoda będzie rozstania z dziećmi (niekoniecznie
teraz zaraz, raczysko zamierzam pokonać, ale przecież kiedyś – na pewno), z przyjaciółmi,
ze wszystkimi książkami, których nie zdążę przeczytać, z piosenkami Massimo
Ranieriego i innych neapolitańskich bardów, z poezją Tuwima, z filmami
Felliniego, Antonioniego, z sierpniowym upałem i wściekłą burzą nad
miastem. Szkoda wszystkich puszystych kotków, których już nie przytulę,
niewypitych kaw, niezjedzonych porcji makaronu. Szkoda Łodzi i Neapolu
szkoda.
Ale
przecież wyniki będą dobre.
Komentarze
Prześlij komentarz