"A ja Łódź wolę" - moja rozmowa z Hanną Zdanowską, kulisy powstania





Kiedy ukazała się moja pierwsza książka „Smutku nie cenią w Neapolu”, wiele osób pytało, czy napiszę podobną o Łodzi. W końcu to moje miasto, które pewnie znam jeszcze lepiej niż stolicę Kampanii. I faktycznie czułam, że powinnam. Ale jakoś nie potrafiłam znaleźć punktu zaczepienia, tego czegoś, co sprawia, że siadasz i piszesz.
A potem nadeszła „dobra zmiana” i już nic nie było, jak dawniej. Praca w TVP odeszła w mroki przeszłości, pojawiły się inne cele, inne wyzwania i inne kłopoty. Spojrzałam na świat z zupełnie innej perspektywy. W innym świetle niż dotychczas zobaczyłam Polskę i swoich rodaków. I Łódź.
Świat nieco zwariował w pogoni za hasłami populistów, którzy czerpią swoją siłę ze strachu społeczeństw Zachodu przed islamskim terroryzmem. Obarczają więc winą za wszelkie masakry Bogu ducha winnych ludzi tylko dlatego, że mają trochę inny odcień skóry i uciekają przed tymi samymi terrorystami, którzy akurat im siedzą bezpośrednio na głowie. Dla takiej pani Marie le Pen, dla Orbana,  Geerta Wildersa czy Donalda Trumpa ci wszyscy nieszczęśni ludzie są niczym gwiazdka z nieba, bo przecież tak wiele można ugrać siejąc strach przed ich przybyciem i odmawiając pomocy tym krajom, które są pierwsze na linii exodusu.
Polska jako jeden z krajów dotkniętych zarazą populizmu zafundowała sobie rządy, które wprawiają resztę Europy w osłupienie. Wszyscy zadają sobie pytanie, jak to możliwe, że naród, który potrafił sam wyrwać się z okowów komunizmu i rozwalić cały prosowiecki obóz, dał się omamić i wpędzić w powrót do PRL. Oczywiście, jeszcze nie dosłownie, bo przecież na półkach sklepowych jest coś więcej niż tylko butelki z octem, ale jeśli przegapimy ten trudno uchwytny moment... Pachnie już próbą wyjścia z Unii, niestety, a mnie jest tak strasznie, niewyobrażalnie wstyd przed społecznością Europy, która ma prawo myśleć o nas: Weszło wschodnie chamstwo do wspólnoty i zachować się nie umie.
Ale jest Łódź. Moje ukochane miasto, które nie tylko nie każe mi się wstydzić, a przeciwnie – napawa dumą i radością. Przez całe lata smutne, zapomniane przez Boga, ludzi, rządy i dotacje, dzisiaj staje się naprawdę wspaniałym miejscem do życia. Pięknieje, buduje się jak nigdy od czasów wielkich fabrykantów. Piotrkowska latem niczym nie różni się od włoskich ulic, pachnie kawą i truflami, brzmi muzyką, śmiechem i lśni blaskiem witryn. Powstają bajeczne osiedla, działają instytucje kultury, które niejednokrotnie wychodzą do ludzi w plener.
            To wszystko za sprawą kobiety, która stoi za sterami naszej Łódeczki. Spotkałam Hannę Zdanowską lata temu, kiedy była jeszcze wiceprezydentem i robiłam z nią wywiad do kwartalnika oświatowego „W Centrum”, którego byłam wówczas redaktorem naczelnym. Kiedy się żegnałyśmy wspomniałam coś o tym, że pędzę prosto do domu, bo syn, który  był wówczas małym chłopczykiem jest przeziębiony i nie chcę, by siedział sam. Kiedy spotkałyśmy się znowu, po długim czasie, Pani Hanna zapytała o zdrowie syna. Mało tego, pamiętała jego imię. Nie znałyśmy się wtedy, nie musiała, wymiana uwag była doprawdy kurtuazyjna i miała święte prawo nie pamiętać mojego syna, jego choroby ani mnie.
            Później tych kontaktów wynikających z moich zawodowych obowiązków, było nieco więcej. Pamiętam, jak Pani Prezydent ubrana w strój Śnieżynki z gwiazdką zatkniętą na czubku głowy dźwigała wraz z Mikołajem (wcielali się w tę rolę wiceprezydenci, marszałek województwa, dyrektor TVP...) caritasowe prezenty dla rodzin, które dotknął niedostatek. Do dziś mam przed oczami ludzi, którzy po rozmowie z nią zrozumieli, że właśnie ich życie wraca na właściwe tory. Bo pomogła, wyciągnęła rękę, zadbała... Wszyscy mieliśmy łzy w oczach.  Kurczę! Nie zapomnę tego!!!
            Z jednej strony dobra, ciepła, empatyczna. Z drugiej – baba z jajami, która potrafiła rozkopać prawie milionowe miasto do spodu, zryć jezdnie, ulice, postawić kilkadziesiąt dźwigów górujących nad miastem jak niegdyś kominy.
            Obserwując to wszystko pomyślałam, że nigdy, przenigdy nie porwałabym się na coś podobnego. Nie ma mowy. I pomyślałam jeszcze, że to jest właśnie ten impuls, by napisać o Łodzi przez pryzmat najlepszej, w mojej ocenie prezydentury w naszym mieście.
            Podobno dziennikarz za nic w świecie  nie powinien żadnej władzy, na żadnym jej szczeblu ufać, bo traci ostrość widzenia. Nie sądzę. Ta ostrość sprawiła, że pożegnałam się z apanażami, które mogłam czerpać z zaufania do władzy kraju. Nie dało się, nie potrafiłam, nawet nie próbowałam. Ani przez jedną chwilę nie miałam wątpliwości, że stery kraju przejęli ludzie absolutnie niegodni tego miejsca. I nawet nie do nich mam o to pretensję. Mam ją do tych, którzy poszli na wybory w 2015 roku i dali im swój głos. I do tych, którzy w ogóle nie poszli.
            I ani przez jeden ułamek sekundy nie straciłam sympatii, szacunku i zaufania do Hanny Zdanowskiej, bo bardzo uważnie przyglądam się jej poczynaniom, jej klarownemu programowi, jej kontaktom z mieszkańcami.
              Nie straciłam jej także wówczas, gdy rzuciły się na nią węszące występek psy gończe. 
            Napisałam. Nie, właściwie obie napisałyśmy. Bo nie chciałam, by to była jakaś przeze mnie stworzona biografia, bo wyszedłby z tego panegiryk, czyli obrzydliwość, o którą naprawdę ktoś mógłby mieć słuszne pretensje. Z samą bohaterką na czele. Już widzę ten marsowy wyraz twarzy.. już to widzę.
            Wywiad-rzeka? Nie, nie lubię. Więc co?  Pomyślałam – zróbmy to inaczej. Opiszmy nasz świat, naszą Polskę i Łódź w dwugłosie. Oczywiście mój głos wybrzmiewa głównie po to, by dać pretekst Hannie Zdanowskiej do rozważań na różne tematy. Naprawdę różne – znajdziecie tam i kosmiczne wojaże, i owieczkę Dolly, i gest Kozakiewicza. I dużo rozważań o Polsce ostatnich lat. No i, oczywiście dużo, dużo Łodzi.
            Pisałam to z myślą o łodzianach ale także o tych wszystkich, którzy Łodzi nie znają. To nie jest książka o wymiarze lokalnym, to jest książka o mieście jak z bajki.

https://novaeres.pl/katalog/tytuly?szczegoly=a_ja_lodz_wole,druk    -   w sprzedaży internetowej

 a niebawem na księgarskich półkach.


Dziękuję:
- Pani Prezydent Hannie Zdanowskiej za poświęcenie swojego prywatnego czasu na długie ze mną rozmowy
- Ryszardowi Bonisławskiemu za magię starej Łodzi w fotografii
- Magdzie Długosz z Tomasa Cooka, która wspiera mnie przy drugiej już książce i bez której nie zrobiłabym kompletnie nic
- Joannie Żarnoch-Chudzińskiej, redaktor naczelnej Łódzkiej Gazety Wyborczej,  która okazała się granitowym wsparciem
- Wydawnictwu Novae Res za mega sprawną, twórczą pracę 
- Biuru Prasowemu UMŁ, zwłaszcza Marcinowi Masłowskiemu i Łukaszkowi Gossowi za poczucie bezpieczeństwa i       czuwanie nad stroną merytoryczną,
-Norbertowi Gadawskiemu za okiełznanie wszystkich terminów,
-wszystkim, którzy mnie wspierali na wszelkie sposoby. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Moja biedna telewizja

TVP3 - oglądalnośc? Nie ma.

Felieton - Nie udało się, panie Rau.