Wywiady - rozmowa z Mateuszem Kijowskim
Nie chcę Polski dla połowy Polaków
Fot. Renata Zawadzka Ben-Dor, Dorota Ceran
WRD czyli Wolność-Równość-Demokracja – to Twoja
samodzielna inicjatywa?
Jest nas, założycieli, dziewięcioro.
Wiele osób z różnych stron i na różne sposoby mówiło, że trzeba coś zacząć
robić i w jakiś sposób się zorganizować. Do wszelkiej aktywności potrzebna jest
formuła prawna i uznaliśmy, że powinno to być stowarzyszenie.
Jest wiele osób, które
się z nami identyfikują. Wielu z nich, co mnie mile zaskakuje, identyfikuje
się z naszym stowarzyszeniem, mimo że
formalnie nic nie zostało z nimi podpisane,
czy choćby ustalone. Na przykład, podczas zjazdu opozycji ulicznej, jak się
okazało, wiele osób przedstawiło się, że jest z WRD.
Czym
różni się WRD od KOD – u?
Przede wszystkim – KOD jest ruchem
masowym, który zebrał ludzi wówczas, gdy chcieli masowo występować. Dzisiaj
mamy zupełnie inną sytuację. Nie ma ani
potrzeby, ani możliwości, ani miejsca dla tak masowych działań. Dzisiaj znacznie bardziej potrzebna jest,
naszym zdaniem, praca u podstaw, edukacja (z tym, że proszę „edukację” odróżnić
od „uczenia”), tak byśmy mogli jako społeczeństwo jak najwięcej zrozumieć i jak
najlepiej zaangażować się w sprawy publiczne. WRD nie ma ambicji, ani planów,
ani chęci, żeby być drugim KOD – em. Bo dzisiaj wydaje się, że w najbliższym
czasie najważniejsze będzie, by dobrze się przygotować do wyborów
samorządowych. Na początek. A potem do wyborów kolejnych. Dlatego jednym z ważniejszych
aspektów naszej działalności jest właśnie aktywność okołowyborcza. Z jednej
strony staramy się informować i wyjaśniać, jak to wszystko ma funkcjonować, z
drugiej – zostaliśmy zaproszeni do udziału w pracach przy Komitecie
Obywatelskim przy Lechu Wałęsie jako jedna z organizacji uczestniczących w
procesie wyborczym. Budujemy sieć osób i środowisk, które będą wspierały
organizację, wspierały i koordynowały zaangażowanie społeczne w
organizację wyborów.
W
jaki sposób prowadzicie tę pracę u podstaw?
Organizujemy spotkania. Na
przykład z profesorem Jerzym Stępniem, byłym prezesem Trybunału
Konstytucyjnego, z profesorem Marcinem Matczakiem, z profesorem Markiem
Chmajem, z sędzią Igorem Tuleją, na wrzesień zaplanowaliśmy spotkanie z
profesorem Andrzejem Rzeplińskim. Organizowaliśmy też spotkania z panią Różą
Rzeplińską, która aktywnie działa właśnie w obszarze przygotowań do wyborów. Ma
bardzo dobrze przygotowany projekt i wie, jak rozmawiać z ludźmi, jak ich
przekonywać, że wybory są ważne. Staramy
się wciągać ludzi w rozmowy, angażować tak, by te spotkania nie przeradzały się
w suche wykłady, ale by dały możliwość wymiany zdań, opinii. Jeździmy po różnych
miejscowościach, po całej Polsce – byliśmy na Podlasiu, w Warmińsko-Mazurskiem,
w Opolskiem, Zachodnio-Pomorskiem... Spotykamy się też z ludźmi, z którymi
możemy współpracować już teraz bądź za chwilę.
Byliśmy
też na Kaszubach, gdzie żyje rodzina poszkodowana w zeszłorocznej nawałnicy.
Pomagamy im w budowie domu. Zbieramy też pieniądze na dokończenie tej budowy.
Staramy
się także wspierać działaczy opozycji
ulicznej.
Czyli
Stypendium Wolności jako przykład prawdziwego solidaryzmu społecznego...
Już pięć osób otrzymało wsparcie,
które im pomogło w trudnej sytuacji. Staramy się funkcjonować na różne sposoby:
aktywnie działać, wspierać, edukować.
Jakie
obserwujesz nastroje wśród ludzi podczas tych objazdów po Polsce?
Zależy, o których
ludziach mówimy. Ci, którzy się angażują w te spotkania, w ich
organizację, myślą podobnie jak my...
Mówię
o tych, którzy wymagają edukacji.
Akurat edukacji wymagamy wszyscy. Jednocześnie mamy tendencję do tego,
by sądzić, że my wszystko wiemy najlepiej,
a tych innych trzeba pouczyć, bo są głupi. Fatalne podejście, z którym
walczymy. Chodzi bowiem o samokształcenie i wymianę myśli, nie występowanie z
pozycji autorytetu.
Niektórych
trzeba, naprawdę...
Ależ oczywiście, z tym że nas też trzeba. Bo my też bardzo często mamy
złe myślenie o tym wszystkim. Jak słyszę, by połowę naszego społeczeństwa, czy
narodu (jak tam kto chce, niech to nazwie) wyłączyć ze wspólnego życia, to to
nie jest dobry pomysł. Musimy szukać
współpracy, musimy szukać sposobu na to, byśmy razem czuli się dobrze, a nie
myśleć o tym, jak wychylić wahadło w drugą stronę i spowodować, że teraz
to my zrobimy naszą „dobrą zmianę”, albo
jeszcze lepszą, a tamci staną się wyklętymi tak, jak teraz my jesteśmy.
Zrobić
wszystko, by po prostu... wróciła normalność?
Powiedzmy sobie szczerze, gdyby ta normalność była taka normalna
wcześniej, to by się nie zdarzyło to, co się zdarzyło. W każdym razie – jestem
daleki od tego, by mówić: my wszystko wiemy i będziemy teraz innych edukować.
Podczas naszych objazdów po kraju nie
jest łatwo spotkać ludzi z przeciwnej strony sceny politycznej, bo nawet,
jeżeli ogłaszamy, że mamy otwarte spotkanie, to najczęściej przychodzą swoi.
Jednak coraz częściej spotykamy takich ludzi, którzy chcą porozmawiać, I ja
widzę, że jest pole, żeby zacząć rozmawiać, chociaż to strasznie trudne, bo
polaryzacja w tej chwili jest gigantyczna i większość osób chciałaby tych
drugich po prostu „zlikwidować”. I z jednej, i z drugiej strony.
Tymczasem przecież nie wierzę, by można było zrobić Polskę dla połowy Polaków.
Ze względu na
sympatie polityczne wydawało mi się zawsze, że dokładnie wiem, kto ma rację i
kogo trzeba popierać. I potem okazywało się, że ten ktoś znikał, pojawiał się
ktoś inny w to miejsce, znowu wydawało mi się, że ma rację i znowu znikał. A
dlaczego znikał? Bo nie umiał innych przekonać do swojej racji. Trzeba zatem
nauczyć się rozmawiać i przekonywać, a nie tylko mieć rację.
Od
pewnego czasu przygotowuję się do napisania tekstu, który będzie nawiązywał do
Kartezjuszowskiego „Myślę, więc jestem”. Chcę zadać pytanie: „A skąd wiem, że
myślę?” Bo tu mam pewne wątpliwości i wrażenie, że zbyt rzadko te wątpliwości mamy, zbyt często jesteśmy tak przekonani
o swojej racji, że zamykamy się na jakąkolwiek rozmowę, jakąkolwiek dyskusję.
Rozmowa
ze społeczeństwem, dzielenie się wątpliwościami, przemyśleniami – tak. Pełna
zgoda. Ale w konfrontacji z tym, co wygłaszają niektórzy politycy
(np. Krystyna Pawłowicz!) wiem, że odrzucając jej tok myślenia mam rację...
(np. Krystyna Pawłowicz!) wiem, że odrzucając jej tok myślenia mam rację...
I tu muszę ci przerwać i
powiedzieć jedną bardzo ważną rzecz! Pani Krystyna Pawłowicz, nb. siostra mojej
przyjaciółki, nie była do tej pory znacząca na tyle, żeby w ogóle należało
się do niej odnosić. No, chyba że porozmawiamy
o jej najnowszej aktywności w Krajowej Radzie Sądownictwa, w której występuje w
roli lustratorki.
Ale
ja ją przywołałam tylko jako przykład...
Nie o to chodzi, ani nawet o
samego Kaczyńskiego nie chodzi. Rzecz w tym, że głosowało na nich pięć milionów
siedemset tysięcy Polaków. I problem nie polega na tym, by dyskutować z panią
Pawłowicz, z Piotrowiczem, czy z samym Kaczyńskim. Chodzi o to, by dotrzeć do
tych pięciu milionów siedmiuset tysięcy ludzi i z nimi rozmawiać. Bo to oni
mają władzę w rękach i oni mogą ją komuś dać. I oni ją dali tym ludziom. Jestem
przekonany, że ludzi o kwalifikacjach takich samych, jakie ma prezes Kaczyński, jest w Polsce pewnie co
najmniej kilka, o ile nie kilkanaście tysięcy. Tylko, że im nie udało się zdobyć
takiego poparcia, a jemu się udało. Jeżeli będziemy walczyli wyłącznie z tymi,
którzy są wybrani, to niewiele zrobimy, bo za chwilę pojawi się kolejny ktoś,
taki sam jak obecni. Przecież gdyby prezes Kaczyński w tej chwili wyemigrował
lub w jakiś inny sposób znikł ze sceny, to zaraz ktoś na jego miejsce by się
znalazł. I tak długo, jak elektorat będzie potrzebował kogoś takiego i będzie
szukał kogoś takiego, tak długo będzie takiego kogoś wybierał i tyle. Z ludźmi
trzeba rozmawiać, trzeba ich przekonywać i prowokować do samodzielnego
myślenia.
Czyli wracamy do tematu: EDUKACJA.
Oczywiście, na zasadzie – spróbujmy
się nauczyć, jak ze sobą współpracować, jak się lepiej rozumieć, jak zauważać
siebie wzajemnie.
Kilka
partii, na które głosowałem, znikło ze sceny w ciągu ostatnich trzydziestu lat
właśnie dlatego, że nie bardzo umiały z ludźmi rozmawiać. Były przekonane, że
miały rację i w sensie czysto technicznym na pewno ją miały. W polityce bowiem,
oprócz tego, że się ma rację, trzeba znaleźć dla tej racji poparcie. Pamiętasz
piosenkę Młynarskiego o wójcie? Ej wy, wy
ludzie raz się w kupę wziąć spróbujta,
Niech
wójt nie gnębi was, wy same zapanujta tu!
Nie
jestem zwolennikiem stereotypów, ale jednak trochę jest tak, że narody mają
różne wspólne dla siebie cechy; jednym lepiej wychodzi to, innym co innego. My
mamy przykładowo tę cechę, że słabo nam się współpracuje.
Chyba,
że już tak nas ktoś wkurzy, że...
Jasne, jeżeli doprowadzą kraj do
bankructwa, to jestem pewny, że wtedy bardzo szybko się podniesiemy. Pytanie,
czy się uda wcześniej...
W
jaki sposób WRD współpracuje z Komitetem
Obywatelskim przy Lechu Wałęsie?
Po pierwsze – zostaliśmy do współpracy zaproszeni przez Lecha Wałęsę, który
nas włączył do projektu. Polega to na tym, by zlokalizować w całej Polsce jak
najwięcej osób, które gotowe byłyby się zaangażować. Często w sensie czysto
organizacyjnym. W najbliższych wyborach, jak i we wszystkich kolejnych
będzie potrzebnych do współpracy około pół miliona ludzi. Dwa razy więcej, niż
było do tej pory, bo są dwie komisje, do tej pory było po jednej w okręgu.
Znalezienie tylu ludzi, którzy są gotowi się zaangażować, chcą się włączyć,
umieją to zrobić i do tego chcą to zrobić uczciwie, nie jest banalnie łatwe. Co
więcej – jest dodatkowy problem, który wynika ze zmienionych przepisów, a mianowicie – w tej chwili głównie partie mogą
kierować ludzi do Komisji Wyborczych. A jak wiadomo, partie nie zawsze mają
dobre konotacje w społeczeństwie. Ja się oczywiście nie zgadzam na takie
antysystemowe podejście zakładające, że wszystkie partie są do wyrzucenia, i że
trzeba wszystko zrobić inaczej, ale trzeba takie myślenie – obecne wśród ludzi
– uwzględnić. Byłoby dobrze jak najwięcej ludzi aktywnych włączyć do współpracy
tak, aby oni nie musieli się zapisywać do partii. Oczywiście, partie zbierają
swoich sympatyków, jakoś tam ich inwentaryzują, ale jest też wiele osób, które
chętnie by się zaangażowały w działania dla zapewnienia poprawności procesu
wyborczego, ale niekoniecznie w ramach
partii. My organizujemy Sieć Obywatelską
– Wolność Jest W Nas. Chcemy wpuścić do tego procesu różne niewielkie, lokalne
środowiska, grupy, organizacje, a nawet pojedyncze osoby, które czują potrzebę
działania. Chcielibyśmy umożliwić wielu grupom, które są i działają w całej
Polsce i w ostatnich dwóch latach jakoś się zorganizowały w pięć, dziesięć
osób, czasami piętnaście, wejście do komitetu i współpracę bez konieczności
zmiany tożsamości. Nie muszą się zapisywać
ani żadnych list lojalności podpisywać, ale mogą się aktywnie włączyć, działać,
co – mam nadzieję – wzmocni ich także lokalnie. Wierzę, że w ten sposób uda się
wzmocnić społeczno-samorządowy charakter naszego społeczeństwa.
Czy
Lech Wałęsa porwie znów ludzi za sobą?
Zależy, których ludzi. W latach osiemdziesiątych byli tacy, którzy nie
poszliby za nim w żadnym wypadku, i ci, co szli. I dzisiaj też tak jest. Choć
jego pozycja jest obecnie o wiele silniejsza za granicą niż w Polsce. Jest
jedną z niewielu osób tak dobrze znanych w wymiarze międzynarodowym. I tak
dobrze kojarzonym. A w Polsce... im bardziej się włącza w sprawy bieżące, tym
bardziej jest atakowany przez przeciwników. To jest taka nasza przypadłość, że
kiedy się z kimś nie zgadzamy, to nie podejmujemy żadnej dyskusji
merytorycznej, tylko zaraz musimy go opluć, prawda?
Tak, Lech Wałęsa ma bardzo dużą siłę i bardzo
wiele serc i drzwi otwiera, i wierzę, że tak będzie jeszcze długo.
Wystarczy
mu sił?
Tak.
Chociaż przecież ma już swoje lata. I teraz pewnie będzie działał inaczej niż kiedyś.
Dzisiaj być może już by nie przeskoczył przez płot, ale ma wokół siebie wiele
osób, zaufanych i bliskich, które tę kwestię spokojnie nadrobią. Będą działać
aktywnie według jego wytycznych, w ramach jego idei. To nie jest żaden problem.
W
Komitet jest zaangażowanych naprawdę wiele osób, także osób o wielkim
autorytecie i jednocześnie ogromnych możliwościach działania. Dlatego nie
sądzę, że z tego powodu, iż Wałęsa jest starszy o trzydzieści lat,
coś by się miało tu zmienić.
Jest
też mądrzejszy o doświadczenia tych trzydziestu lat.
No, więc właśnie!
Czy
zderzenie takich indywidualności jak Ty i Wałęsa pomaga w działaniu?
Tu
nie ma żadnego zderzenia indywidualności. Lech Wałęsa jest wielkim autorytetem,
a ja jestem człowiekiem, który od pewnego czasu coś stara się robić. I w żadnym
wypadku nawet nie wyobrażam sobie, bym mógł w jakikolwiek sposób z nim
konkurować, czy się zderzać. Jak trzeba będzie dyskutować, to mogę oczywiście
dyskutować, ale to nie jest, wiesz... ta pozycja.
W latach osiemdziesiątych
widziałem w Wałęsie, jak większość Polaków wtedy, męża opatrznościowego. Gdy
odzyskaliśmy niepodległość dzięki ruchowi, któremu przewodził, w sprawach
politycznych często się z nim nie zgadzałem, często go nie rozumiałem. Dzisiaj
muszę powiedzieć, że rozumiem go coraz lepiej. Rozumiem, co myśli, co mówi i
jakie ma pomysły.
Bo też jesteś o te trzydzieści lat
mądrzejszy...
Też.
Ale to wynika nade wszystko z chęci porozumienia. Gdy Wałęsa był prezydentem,
kiedy wielu z nas w Polsce miało do jego polityki zastrzeżenia, miałem je i ja.
Dziś znacznie lepiej rozumiem, co on miał wówczas na myśli. Nie wiem, czy to
jest kwestia wyrobienia literackiego, czy politycznego.... Rozumiem dziś każde
jego słowo i, co więcej, z większością się zgadzam.
Wracając
do pytania – tu nie ma żadnego pola do zderzenia.
Jak zwykły Kowalski może włączyć się
w działania Komitetu
Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie, poza tymi związanymi z wyborami?
To
może być akurat trudne dlatego, że pełna nazwa komitetu brzmi: Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie do
Dopilnowania Rzetelności Wyborów 2018-2020. I jest tylko w tym celu
powołany. Niemniej dla tych, którzy nie
chcą albo nie mogą się bezpośrednio angażować w prace Komisji Wyborczych jest
bardzo wiele pracy przy organizowaniu tych ludzi, przygotowaniu ich, wyposażeniu
w materiały, przeszkoleniu. Komitet też przygotowuje wsparcie prawnicze tak, by
w każdym powiecie był prawnik, do którego na przykład można zadzwonić w razie
jakichś problemów, i by taki ktoś na wypadek problemów prawnych mógł przyjechać
do konkretnej komisji obwodowej i podjąć działania interwencyjne.
Co się stanie za półtora roku po
wyborach? O samorządowe jestem w miarę spokojna, ale najbardziej boję się
wyborów do naszego parlamentu...
Też się bardzo boję. Oczywiście, chcę
wierzyć, że one będą wygrane przez Polskę otwartą i demokratyczną, lecz chyba
bałbym się zainwestować w jakiś zakład w tej sprawie. Bo nie wykonaliśmy
jeszcze całej tej pracy, którą trzeba wykonać. A rządzący wykonują gigantyczną
pracę, zarówno w odniesieniu do wyborców, jak i w odniesieniu do
prawa, które całe wyborcze przedsięwzięcie reguluje.
Łagodnie nazwałeś to, co
robią z polskim systemem prawnym.
No, bo z ich strony to jest
gigantyczna praca. Poza tym te ich spotkania w całej Polsce z wyborcami...
Chociaż tutaj triumfalny pochód został nieco powstrzymany i coraz częściej
się zdarza, że zostają zagonieni do narożnika. Kiedy pan Karczewski mówi, że
płot wokół Sejmu jest po to, „żeby świry nie wchodziły”, to jest to znak
ostrzegawczy dla elektoratu ale i znak jakiejś formy paniki. Niemniej ta praca
jest cały czas przez nich wykonywana. Tymczasem po naszej stronie nie widać
przekonania, że trzeba coś zrobić razem. A trzeba – bo inaczej się przegra.
Widzę,
słyszę jak ludzie straszliwie narzekają, że jest nas mało na ulicach. Pytają:
„Dlaczego nie przychodzicie?”, „Dlaczego nie jesteśmy w stanie obalić systemu
raz, a porządnie?!”. Nie wierzę w obalenie systemu na ulicy w tej chwili, bo
tak, jak Europa nie godzi się na łamanie
prawa przez nasz rząd, podobnie nie uznałaby obalenia władzy w wyniku, na
przykład, puczu. Tą metodą na pewno niczego nie da się zrobić. Owe niepokoje
wynikają z tego, że ludzie potrzebują konkretnych efektów, żeby natychmiast coś
się stało. Nie wierzę w takie działanie, nie wierzę w radykalizm w ogóle.
Uważam, że to, co mamy do zrobienia to jest długa, ciężka praca poprzez
edukację, poprzez próby porozumienia się i nawiązywania współpracy pomiędzy
różnymi środowiskami.
Ale jutro pod Senatem się
widzimy?
Oczywiście. Wprawdzie nie wierzę, by rządzący z powodu protestów
się wycofali, swój plan przeprowadzą brutalnie do końca, ale jest ważne, żeby nasz sprzeciw pokazać
im, pokazać nam, pokazać światu.
Przedruki są możliwe pod warunkiem podania źródła publikacji
Komentarze
Prześlij komentarz