Wieści z Łodzi - Wieczór romański






W archeologicznych czasach mojej młodości studiowałam germanistykę. Słowo honoru! Wiem, że trudno w to uwierzyć, zwłaszcza, że z języka niemieckiego pamiętam tyle, że rzeczowniki piszemy zawsze dużą literą i że można tworzyć niekończące się leksykalne tasiemce (np. zweitausendfünfhundertsiebenundsiebzig). Coś tam jeszcze czasami zrozumiem, coś tam przeczytam, ale ponieważ akurat w tych rejonach kompletnie się nie obracam, cofnęłam się w znajomości tego języka prawie do poziomu powijaków.
Instytut germanistyki Uniwersytetu Łódzkiego mieścił się w starej kamienicy przy ulicy Piramowicza. I nie był to wówczas uroczy zaułek, jak dzisiaj. Była to koszmarna, zapyziała boczna uliczka z obsikanymi bramami, menelami wystającymi na wszystkich czterech rogach i zapomnianą wówczas, prawie  niewidzialną cerkiewką.
Wśród naszych wykładowców byli także ludzie z NRD, którzy umierali ze strachu na wieść o idącej z Wybrzeża dziejowej burzy. Był rok 1980, więc wiadomo... Pani o imieniu Helga (uczyła nas niemieckiej fonetyki) nawet słyszeć nie chciała o naszych marzeniach o wolności: Das ist eine Konterrevolution !!! – krzyczała. Jacyś tacy biedni, zastraszeni byli ci nasi zachodni sąsiedzi.  Trochę się z nich śmialiśmy, trochę im współczuliśmy, trochę nas wkurzali,  trochę mieliśmy do nich żal...
Za to piętro niżej był raj. Bo tam urzędowały filologie romańskie. Kręcili się po korytarzach Francuzi, Włosi, Hiszpanie. O matko kochana!!! I nie to było najważniejsze, że przystojni w większości jak marzenie senne, ale to, że byli przybyszami z wolnego świata, że mieli w sobie słońce i to nie tylko w meteorologicznym aspekcie.
Szybciutko porzuciłam germanistykę (konieczność przeczytania „Pieśni o Nibelungach” w oryginale w oczywisty sposób przesądziła sprawę), zagnieździłam się skutecznie na filologii polskiej ale miłość do klimatów romańskich pozostała mi już w sercu  na zawsze.
 W związku z tradycją Nocy Muzeów weekend połowy maja każdego roku obfituje w całej Europie  w rozmaite atrakcje kulturalne. Łódź także tonie w przepychu setek propozycji, od tych tradycyjnych, muzealnych począwszy, po rozmaite koncerty, pokazy, spotkania, wernisaże.  I jak każdego roku  Centrum Języków Romańskich przygotowało  „Wieczór romański”, który nie miał, oczywiście nic wspólnego z prezentacją wczesnośredniowiecznych, przyciężkich budynków sakralnych. Przeciwnie, skrzył się lekkością hiszpańskiego tańca, inteligentnym wdziękiem francuskiej i włoskiej piosenki.
Żaneta Cornily, założycielka i szefowa największej w Łodzi szkoły języków romańskich nie poprzestaje bowiem wyłącznie na wbijaniu ludziom do głów francuskich słówek, włoskiej gramatyki, hiszpańskiej fleksji czy portugalskiej prozodii. Postanowiła szeroko promować kulturę tych pięknych narodów i ich dorobek artystyczny. Nawiasem mówiąc, ta drobna, delikatna blondynka sprawiając wrażenie porcelanowej, kruchej figurki jest prawdziwym mocarzem – nie dość, że od lat skutecznie prowadzi edukacyjny biznes, nie dość, że organizuje szereg inicjatyw o charakterze kulturalnym to... możecie mi wierzyć lub nie – we wszystkich pięciu romańskich językach mówi absolutnie biegle. Może zmieniać je  bez zastanowienia, mówi, pisze, czyta, tłumaczy... Na pytanie, w jakim języku myśli, odpowiedziała mi kiedyś, że we francuskim.
W  nie najweselszych czasach, które są ostatnio naszym udziałem, trzeba dla podtrzymania ducha dać sobie czasami chwilę wytchnienia, zaczerpnąć świeżego powietrza. Takim łykiem, haustem świeżości był „Wieczór romański” właśnie.
Było flamenco w energetycznej wersji Małgorzaty Wilczyńskiej, która będąc z wykształcenia lekarzem poświęciła się krzewieniu kultury hiszpańskojęzycznej. Jest twórcą i dyrektorem Festiwalu „Viva Flamenco” a podczas wieczoru nie  tylko zachwycała swoim tańcem, ale także bez wielkiego trudu skłoniła uczestników spotkania do wspólnego wywijania w hiszpańskich rytmach.
Pani  Marta Konieczna  opowiedziała o, jak sama to nazywa, wielkiej miłości, czyli frankofońskim popie z lat 60-tych. Ileż w tym wystąpieniu było pasji,  i rzetelnej wiedzy! A że francuską piosenkę kocha prawie każdy – więc powrót do Edith Piaf, Aznavoura czy Dalidy był prawdziwym wzruszeniem.
Victor Cornily (prywatnie syn pani dyrektor) dał się pokazać jako utalentowany pieśniarz. W trakcie wykonywania hiszpańskich i francuskich przebojów towarzyszyła mu Justyna Przytulska grając na maleńkim ukulele (To znaczy – ukulele było normalnej wielkości, tyle, że to w ogóle maleństwo jest. Pamiętacie „Pół żartem pół serio”? Sugar gra na tym instrumencie).
Agnieszka Jankowska przykuła uwagę swoimi kompozycjami inspirowanymi kulturą Portugalii. Utwory  były tyleż piękne, co piekielnie trudne do wykonania, brawo! Osobiście dziękuję za cudną wersję włoskiego  „Non ho l’eta”. Cóż... mam swój wiek i coraz mocniej ta piosenka do mnie przemawia.
Ach, byłabym zapomniała! Na stołach było także znakomite, śródziemnomorskie jedzonko i doskonałe wino, co jest wszak niezbywalnym elementem romańskiej cywilizacji.
Myślę zatem, że dzień spotkania w Centrum Języków Romańskich możemy śmiało ogłosić Dniem Kultury Romańskiej:  




Fot. i film - Dorota Ceran




I jeszcze takie wspomnienie sprzed czterech lat:















             

 Z serwisem Ceran.Press współpracują




GŁÓWNY SPONSOR KSIĄŻKI
A ja Łódź wolę...
________________________________________________________________________


























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Awantura w Zgierzu, czyli czego się nie dowiesz z Łódzkich Wiadomości Dnia (TVP3)

Pożegnanie z Czytelnikami (na jakiś czas...)

List Otwarty do Marszałka Sejmu RP, Szymona Hołowni