Obywatelska powinność dziennikarza, czyli - czy ten tramwaj w ogóle pojedzie
W 2015 roku ukazała się powieść
Macieja Hena „Solfatara”. Tekst, w którym autor próbuje odpowiedzieć na pytanie,
kim dla społeczeństwa powinien być dziennikarz. Kanwą powieści są wydarzenia w siedemnastowiecznym Neapolu – czyli rewolta Masaniella.
Obserwujemy wątpliwości ówczesnego wydawcy
i jednej z pierwszych europejskich redakcji wobec wypadków, które dzielą
społeczność miasta: czy pisać w zgodzie z
własnym sumieniem, czy zgodnie z nagą
prawdą? A może przefiltrować tę prawdę
przez sito społecznego zamówienia? Bo na początku rewolty zdaje się, że Masaniello to
wybawca neapolitańskiego ludu, który odważnie staje przeciw hiszpańskim
arystokratom i ich wojsku. Jednak z czasem Masaniella zaczyna ogarniać
szaleństwo i to, co mogłoby przynieść ludziom wyzwolenie, zaczyna być jawnym
zagrożeniem. Ostrzegać zatem, opowiedzieć się jakoś, czy beznamiętnie
relacjonować?
Dzisiejsza rzeczywistość
także stawia dziennikarzy przed podobnym dylematem. Relacjonować li tylko, czy
w ramach wyższego dobra wskazywać społeczeństwu zagrożenia i właściwą drogę.
Polskie środowisko dziennikarskie od dawna zmaga się z tym problemem, a od roku
2015 problem ten stał się palący.
„Co zrobić, żeby
rzeczywiście pan wygrał?” pytała Andrzeja Dudę na antenie telewizji rządowej
Danuta Holecka. I tego pytania nie wolno było jej zadać. Podobnie, jak nie
wolno było pracownikom tej firmy kłamać, manipulować, przeinaczać faktów, pomawiać,
szczuć i oszukiwać. To katalog działań kategorycznie zabronionych
dziennikarzowi. A ci, którzy je stosują
tracą prawo do tego, by dziennikarzami ich nazywać.
Kłamać, manipulować i krzywdzić
nie wolno, ale czy naprawdę nie mamy prawa do wskazywania tych dróg, które w
swoim sumieniu uznajemy za słuszne? Przecież
to media są najbardziej skutecznym podmiotem w kształtowaniu postaw i w
budowaniu opinii. To media powinny ostrzegać i tłumaczyć. Jak zatem pogodzić to
z bezwzględną bezstronnością?
Otóż, o ile bezwzględna bezstronność
powinna dotyczyć tych, którzy przygotowują materiały informacyjne, o tyle
publicyści i komentatorzy mają pełne prawo do wygłaszania swoich poglądów i
swoich przekonań. Pozostając bowiem dziennikarzami, przyjmują rolę ekspertów i
znawców tematu. Ale to też nie jest z mojej strony żadne odkrycie.
Moje rozważania dotyczą
zagadnienia – dziennikarz jako obywatel. Bo pełniąc swoje zawodowe funkcje, nie
przestajemy być członkami społeczeństwa.
I w mojej ocenie kompletne oderwanie się od własnego systemu wartości na rzecz nieopowiadania
się w pewnych okolicznościach może okazać się niemoralne.
Jeżeli dziennikarz wie (a
wiedzieć powinien, bo zna źródła), że z dwóch stron sceny politycznej jedna
jest zagrożeniem dla wolności społeczeństwa, a druga daje na nią gwarancje, nie
ma prawa tej swojej wiedzy ukrywać przed społeczeństwem. Tak było w latach
solidarnościowego zrywu, kiedy szanujący się dziennikarze i publicyści jawnie i
bez żadnych fałszywych skrupułów opowiadali się za demokracją i jej
politycznymi przedstawicielami.
W Niemczech przed 1933
rokiem istniały takie gazety jak socjaldemokratyczna „Műnchener Post”, której
dziennikarze ostrzegali przed powołaniem Hitlera na stanowisko kanclerza
jednocześnie wspierając Kurta von Schleitera. Nie udało się, ale próbowali. A
próbowali, bo wiedzieli, że tego wymaga uczciwość wobec społeczeństwa.
Dziennikarze zajmujący
się kwestiami politycznymi mają o niebo więcej danych do prowadzenia analizy
niż statystyczny obywatel. Mają wiedzę wynikającą nie tylko z dostępu do
dokumentów i innych źródeł, ale także z bezpośredniego kontaktu i rozmów z politykami.
I ich obowiązkiem jest wyciąganie wniosków
a następnie dzielenie się tymi wnioskami ze społeczeństwem.
Dlatego wielkim niesmakiem
napawają mnie praktyki niektórych publicystów, którzy w imię bezstronności
ukrywają swoją wiedzę. Wiedzę, powiadam! Bo nie chodzi tu o osobiste sympatie
czy antypatie. Kierowanie się nimi byłoby naganne, podobnie jak głęboko
niemoralne jest dziennikarskie opowiadanie się za kimkolwiek w imię korzyści materialnych
czy jakichkolwiek innych.
Jeśli jednak wiedza i
dokonane analizy mówią, że wybór kandydata A na polityczne stanowisko jest dla
społeczeństwa znacznie bardziej korzystny niż wybór kandydata B – to należy
ludziom o tym powiedzieć! Jeżeli wiemy, że kandydat B jest zagrożeniem dla
demokracji i mamy jasne przesłanki mówiące o tym, że jest zagrożeniem dla
polskiej racji stanu, to naszym obowiązkiem jest o tym mówić. Zaś nasza
pozytywna opinia o kandydacie A powinna być solidnie uargumentowana i w sposób
odpowiedzialny przedstawiona.
Możemy mieć szereg
krytycznych, szczegółowych uwag zarówno do kandydata A i do kandydata B. Ale zastanówmy się, z którym będziemy mieli
szansę po wyborach dyskutować o naszych wątpliwościach.
Bo, jak powiedział kiedyś (przy podobnej społecznej dyskusji) jeden z moich dziennikarskich autorytetów, Jan Ordyński: „Nie chodzi o to, czy
tramwaj pojedzie w prawo, czy w lewo. Chodzi o to, czy ten tramwaj w ogóle
pojedzie.”
Dziękuję za ten mądry i częściowo wyjaśniający moje pytania "?Dlaczego!" dziennikarstwo dzisiaj jest, wg mnie, takie sprzedajne.
OdpowiedzUsuń