Mam Trzy Pytania do... Marcina Matczaka (profesora Uniwersytetu Warszawskiego, teoretyka prawa)
Kiedy w październiku 2015 roku
powiedziałam, że kolejne wybory parlamentarne mogą okazać się fikcją, większość
rozmówców oceniała to jako grubą przesadę. I wcale mnie nie cieszy, że chyba
jednak miałam rację. Miałam?
Myślę,
że miała pani rację, niestety. Mnie także to, oczywiście, nie cieszy. Spodziewaliśmy się, jako
prawnicy, że po spacyfikowaniu Trybunału Konstytucyjnego partia obecnie rządząca
podejmie działania, które będą miały dalsze skutki. I takie działania zostały
podjęte. Dlatego, że jak wiemy, zostało zmienione prawo wyborcze dotyczące
przeprowadzania wyborów – to jedno. A po drugie – zmieniono strukturę Sądu
Najwyższego, w szczególności zmieniono strukturę Izby, która ostatecznie będzie
decydowała o ważności kolejnych wyborów.
I te dwie rzeczy powodują, że mamy
naprawdę duży problem. Bo prawo wyborcze zostało zmienione w taki
sposób, że nie wiadomo, czy technicznie wybory będą mogły się odbyć. Zamiast
jednej komisji w każdym okręgu będziemy mieli dwie komisje a w związku z tym
będziemy musieli znaleźć dwa razy więcej osób, które będą chciały w nich
pracować. Ale to jest najmniejszy problem, dlatego, że inne zmiany (dotyczące
między innymi sposobu głosowania, możliwości poprawiania kart) otwierają pole po
prostu dla fałszerstw. I teraz, bez względu na to, w którą stronę ewentualne
fałszerstwa się dokonają, czy będą wspierały partie rządzące, czy partie
opozycyjne, zawsze mogą być powodem do zakwestionowania tych wyborów. A kto
będzie decydował o tym, czy one były ważne, czy nie? Nowa Izba Sądu Najwyższego
wybrana przez nową Krajową Radę Sądownictwa, w której, jak wiemy, mamy osoby
będące bezpośrednio zależne od ministra sprawiedliwości a więc od partii
rządzącej. Mamy tu układ, który może powodować, że bez względu na wynik wyborów
każdy błąd, każdy problem w ramach wyborów może być wykorzystany, by ich
ważność podważyć. Bo jeżeli do tej Izby (a wszystko na to wskazuje), zostaną
wybrane osoby lojalne wobec partii rządzącej, to nie będzie niezależnej oceny
ważności wyborów. Miejmy nadzieję, że to się ostatecznie nie spełni, że pojawi
się bardzo silny ruch obywatelski kontroli wyborów. Z tym, że to może nie wystarczyć, bo nikt już sędziów Sadu
Najwyższego nie będzie kontrolował. Zatem niestety, powtarzam – miała pani
rację.
Paraliż Trybunału Konstytucyjnego,
Ustawa o KRS, Sądzie Najwyższym, sądach powszechnych, wzruszanie wyroków do
dwudziestu lat wstecz... Ogromna część
społeczeństwa jednak nie widzi zagrożeń związanych z tymi zmianami. Jak
uprzytomnić przeciętnemu Kowalskiemu, że jeżeli nawet nie wejdzie w konflikt z
prawem, może okazać się tych zmian ofiarą?
Jest
takie powiedzenie, że nie przejmujemy się prawami fizyki, dopóki nie uderzymy
samochodem w drzewo. Bo wtedy odczuwamy boleśnie działanie tych praw. I myślę,
że podobnie jest z prawami człowieka, z naszymi prawami wpisanymi w
Konstytucję. Nie rozumiemy, jakie one mają znaczenie, dopóki nie zderzymy się z
czymś bardzo poważnym. A takie coś może nas przecież spotkać. Mamy
przykłady, które mogą się nam wydawać dalekie, jak przykład kogoś, kto miał
nieszczęście jechać ulicą swoim seicento podczas, gdy przejeżdżała tamtędy
kolumna rządowa. I zderzył się z tą kolumną. Biorąc pod uwagę, kto jest po
drugiej stronie – premier, całe państwo właściwie, które za premierem stoi, taka osoba nie ma raczej szans na sprawiedliwy wyrok, jeżeli sąd nie
jest niezależny, jeżeli sędzia nie jest niezawisły. Ale nie trzeba mieć
koniecznie wypadku z udziałem kolumny rządowej – państwo reguluje nasze codziennie
życie, wszystkie nasze aktywności: budowa domu, na którą potrzebujemy
pozwolenia, mandat za przekroczenie prędkości, kwestie rozliczeń podatkowych,
nasze dzieci, które zostaną przyjęte albo nie przyjęte na studia, albo z nich skreślone.
Kwestie rozwodowe, alimenty – to
wszystko są sprawy rozpatrywane przez urzędników a często także przez sąd. Jeśli
wejdziemy w spór prawny ze zwyczajnym człowiekiem, to nie odczujemy negatywnych
skutków, ale jeśli trafi nam się sąsiad, który wspiera partię rządzącą albo, nie daj Boże, pełni tam jakąś ważną
funkcję, to wtedy budowa domu na działce, która jest obok jego działki, może
być naprawdę bardzo trudna. Bo jeśli on uzyska jakiś wpływ na sąd albo organy
administracji, które o tym decydują, to nasza sytuacja nie będzie wesoła.
Krótko mówiąc – prawo jest narzędziem bardzo niebezpiecznym jeżeli jest w złych
rękach. Jeśli państwo chce nas zaatakować przez kontrolę podatkową, która każdemu,
kto prowadzi firmę może się zdarzyć, czy
przez inne decyzje dotyczące naszego życia codziennego - to zrobi to. I jeżeli zrobi, to w normalnym państwie można iść po
pomoc do niezależnego sądu, który rozstrzyga, kto ma rację – obywatel czy urzędnik.
Ale jeżeli sądy przestają być niezależne, a stają się zależne od polityków, to
wtedy tracimy tę możliwość i w bardzo konkretnych sytuacjach możemy odczuć na własnej skórze, co to znaczy brak
Konstytucji, sparaliżowany Trybunał Konstytucyjny i sędzia, który nie
zastanawia się, jak wydać sprawiedliwy wyrok, tylko jak wydać wyrok, który
będzie się podobał władzy.
Jestem wychowana w poszanowaniu dla
wiedzy i dorobku intelektualnego. I zastanawiam się, co może oznaczać dla
społeczeństwa, dla kraju fakt, że wszelkie autorytety są lekceważone,
niedopuszczane do głosu, ignorowane. Czy to już „idiokracja”?
Mam
nadzieję, że jeszcze nie. Ale to zjawisko, o którym pani mówi jest mocno
widoczne. I ono nie jest nowe. Właściwie każdy rząd, który dąży do władzy
autorytarnej (nie musi być totalitarna, nie musi być podobna do totalitaryzmu,
który znamy z XX w.) polegającej na tym, że jedna osoba, czy wąska grupa osób
podejmuje wszelkie decyzje we wszystkich ważnych sprawach kraju - nienawidzi ludzi niezależnych. Inteligencja (to już nie jest
do końca modny rzeczownik) potrafi samodzielnie myśleć. To są ludzie, którzy są
profesorami, są nauczycielami, znają się na czymś. Tacy ludzie najczęściej są niebezpieczni dla autorytarnej
władzy, ponieważ wiedzą więcej i widzą więcej. I mogą skrytykować działania
władzy. Dlatego często w przypadku władzy autorytarnej mamy do czynienia z
fenomenem „dyktatury ciemniaków” (jak mawiał
Stefan Kisielewski). Trudno powiedzieć, czy mamy do czynienia z nią teraz, ale na
pewno mamy do czynienia z atakiem na ludzi, którzy wypowiadają się z pozycji
autorytetu, bo autorytety są groźne. To jest zjawisko, z którym trzeba sobie
radzić i najważniejszą rzeczą jest by ci ludzie, którzy coś wiedzą i więcej
widzą poczuli się do obowiązku, jakim jest obowiązek inteligencji, ażeby mówić,
edukować i kształcić. I żeby nie dać się
wytrącić z równowagi przez wspomniane ataki. Albo nie dać się zniesmaczyć. Ani zniechęcić. Bo to jest misja – inteligenci
wykształcili się w państwowych szkołach i na uczelniach, by teraz podjąć
ten obowiązek. Tak to czuję. I mam nadzieję, że wszyscy, którzy wiedzą, widzą
więcej, też to czują. Nie wolno się zniechęcać. Nie pozwólmy na to, by do „dyktatury
ciemniaków” doszło. Ważne jest by to, co
mamy robić, dyktowały nam rozum i
intelekt.
Z serwisem Ceran.Press współpracują
GŁÓWNY SPONSOR KSIĄŻKI
A ja Łódź wolę...
________________________________________________________________________



Komentarze
Prześlij komentarz