FELIETONY - Faktury Kijowskiego



    Fot. Dorota Ceran


Pierwszy raz zetknęłam się z Mateuszem Kijowskim w Łodzi podczas flash moba zorganizowanego pod ośrodkiem TVP w obronie niezależności mediów.  Ten dzień był dla  mnie szczególny. Wiedziałam, że lada dzień odejdę z TVP, w której przepracowałam ćwierć wieku. Wiedziałam, że bardzo źle zaczyna się dziać z moją ukochaną firmą. I bolała mnie świadomość, że z okien, zza żaluzji łypią na  protestujących oczy moich serdecznych kolegów, którzy oddalali się ode mnie z szybkością światła. Rzadko płaczę, właściwie – nigdy. Ale wtedy łzy zasnuwały mi obraz, byłam smutna, wściekła, nieszczęśliwa. Mateusz  mnie z tamtego okresu z pewnością nie pamięta, byłam częścią tłumu. Patrzyłam na gościa z włosami spiętymi na karku i widziałam człowieka pełnego charyzmy i  energii. Widziałam człowieka, który może poprowadzić ludzi  przeciwko złu. Podeszłam wówczas do niego, by uścisnąć rękę i powiedzieć „Dziękuję”. I myślałam, jakie to okropne, że my tu protestujemy w imieniu tych, co za żaluzjami, a oni się do nas nie przyłączają...
      Potem były inne marsze, spotkania... Kilkakrotnie witałam się z Mateuszem, który chyba zaczął mnie troszkę kojarzyć.  Zamieniliśmy kilkakrotnie parę zdań, potem interakcja na Facebooku, także z Magdą, jego dzielną, mądrą żoną. Cieszyłam się, że wyrasta nam w przestrzeni publicznej ktoś, kto być może zaradzi złu, pociągnie za sobą ludzi, postawi tamę nadciągającemu szaleństwu.  Widziałam w nim wielką nadzieję.
            Było oczywiste, że władza zrobi wszystko, by wyeliminować Kijowskiego z przestrzeni publicznego sprzeciwu. Facet, który w kilka godzin był w stanie powołać do życia wielotysięczną, silną organizację, jaką okazał się KOD, był śmiertelnie niebezpieczny. Ciekawa byłam, co zrobią, w jaki sposób zechcą podłożyć mu  nogę? Nie kazano mi długo czekać. Wszyscy wiemy, co stało się później. Oskarżenia o sprzeniewierzenie kasy KOD-u, o niespłacone alimenty.   Majstersztyk. Uderzono w najczulsze punkty – jak można narazić na straty finansowe szlachetny, spontaniczny ruch społeczny?! Jak można skąpić dzieciom? Każda dyskusja przy takich zarzutach umiera w zarodku...
            A ja jakoś nie potrafiłam przyłączyć się do chóru oburzonych, nie miałam ochoty schylać się po kamień... Wiele w życiu widziałam, sporo przeżyłam, jestem kopalnią doświadczeń i wiem, że to przyszło jakoś zbyt łatwo, zbyt szybko. I  zbyt wielką radość i satysfakcję  widziałam w oczach żołnierzy dobrej zmiany.
            Mateusz nie był moim znajomym, nie chodziliśmy razem do szkoły, nie studiowaliśmy na jednej uczelni, nie współpracowaliśmy w żadnym wymiarze. Nie mam żadnych prywatnych powodów aby mu ufać czy nie ufać. Ale mechanizm wydawał mi się zbyt prosty, zbyt grubymi nićmi szyto... I te pełne satysfakcji uśmieszki kolegów, którzy później wskoczyli na jego miejsce. Żeby choć udawał jeden z drugim, że mu przykro... Gdzie tam! Nie mogli ukryć radochy!
            To były jednak tylko moje przeczucia, przeświadczenie... Dzisiaj wiem, że miałam rację. Przeanalizowałam Mateuszowe faktury (i te KOD-owskie i te alimentacyjne), które są dostępne w przestrzeni medialnej, wystarczy zajrzeć[1].  Wynika z nich, że owszem, MKM-Studio wystawiło faktury za dziewięciomiesięczną, pełną obsługę potrzeb internetowych KOD – u. Wynika też, że jedna trzecia wpływów została przez MKM-Studio zwrócona, jako błędnie wypłacona. I jakoś nie mogę się w tych wszystkich rozliczeniach dopatrzyć niczego nieetycznego. Nieetyczne zaś wydaje  mi się to, że zarząd ustalił, iż będzie finansował pracę wykonywaną przez Mateusza Kijowskiego, a potem się zaparł w żywe kamienie.

„W marcu 2016 roku Zarząd KOD-u wraz z Komitetem Społecznym „KOD” podjął decyzję, że część mojego zaangażowania w KOD – tę związaną z realizacją usług informatycznych i utrzymywaniem infrastruktury – będzie finansował. W drodze ustaleń miedzy MKM-Studio a KS„KOD” zapadła decyzja, że najwłaściwszą formą – najbardziej czytelną i opartą na faktach, będzie wystawianie faktur przez MKM-Studio dla KS„KOD”.[2]
           
Z jednej strony – słyszę zarzuty, że płacono Mateuszowi Kijowskiemu za pracę wykonywaną bez jednej przerwy, dzień w dzień, od rana do nocy, non stop a la long. Z drugiej strony – krzyczą „Alimenciarz!”. Przepraszam, ale to jakaś niespójność chyba jest. Bo nie da się płacić bez zarabiania. Sama wiem najlepiej.
            Prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie rzekomego uchylania się od płacenia alimentów przez Mateusza Kijowskiego, a faktury wykazują, że od 2006 roku do dzisiaj alimenty są nie tylko przekazywane na rzecz dzieci systematycznie, ale ze sporą nadwyżką.

Od 2006 trwa postępowanie komornicze – tłumaczy Mateusz -  bo wówczas straciłem pracę i  kiedy dwa razy po około 13 miesięcy byłem bezrobotny. Gdybym z nadwyżką płacił, to by nie było komornika, ona pojawiła się w ostatnich latach.  Od początku zawsze starałem się jak najpełniej wywiązywać z moich zobowiązań wobec dzieci. Nawet  pożyczałem pieniądze, żeby wywiązywać się chociaż częściowo z należności. To wszystko wykazują zestawienia od komornika i przelewy.
Moim dzieciom nigdy niczego nie brakowało. Skończyły nawet prywatne szkoły. Dzisiaj wszystkie są dorosłe.

Kiedy na początku 2017 roku po doniesieniach prasowych i zgłoszeniu przez komornika Prokuratura w Pruszkowie podjęła postępowanie w sprawie rzekomego uporczywego uchylania się przeze mnie od płacenia alimentów. 28 czerwca 2017 postępowanie zostało umorzone. W uzasadnieniu podano, że nie występują przesłanki do stwierdzenia tego przestępstwa.[3]

A ludzie gadają, gadają, gadają.... Raz rzucona kalumnia może człowieka zatłuc. Społecznie, moralnie, rodzinnie... Trudno się z tym walczy. Ale koniecznie trzeba, w imię zwykłej ludzkiej solidarności. Bo kto się ujmie za nami, gdy już wszystkich pozwolimy przegnać?



[1] audyt.kijowski.net
[2] http://audyt.kijowski.net/index.php/faktury/
[3] http://audyt.kijowski.net/index.php/alimenty/




                                                                                    © Dorota Ceran/ceran.press



  




                                                                                                                                                           Przedruki i kopiowanie są możliwe pod warunkiem podania źródła.




oraz tym, którzy życzą sobie pozostać anonimowi





Z serwisem Ceran.Press współpracują




GŁÓWNY SPONSOR KSIĄŻKI
A ja Łódź wolę...


________________________________________________________
























Komentarze

  1. Mateusza poznałem pod TK już na pierwszym proteście. Dziesiątki razy ściskałem jego dłoń i zawsze to robię na ulicznicach i spotkaniach. Podziwiam Go i bardzo szanuję a to co mówią i piszą o Nim jest żałosne. Pewnie jak co niedziela spotkamy się na literiadzie pod padem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem. Świetny artykuł.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Moja biedna telewizja

TVP3 - oglądalnośc? Nie ma.

Felieton - Nie udało się, panie Rau.